Dziewiętnastego stycznia bieżącego roku w sieci pojawił się wpis o tym, że ocenianie fantastyki naukowej jest wyjątkowe i wymaga od krytyka szczególnych kompetencji. Cały ten materiał można znaleźć na Facebooku na publicznym FP, więc poniżej przytoczę tylko fragmenty, ale zachęcam do odwiedzenia źródła.
A że dyskusja, to fajna rzecz, to… Nie znam się na fachowej krytyce literackiej, ale coś czytam, coś piszę i po przeczytaniu wspomnianego posta mam swoje przemyślenia na ten temat.
"Science fiction to przypadek szczególny, ponieważ jego fundamentem jest symbioza literatury i nauki."
Cały wywód dotyczy fantastyki naukowej. Podgatunku szeroko rozumianej literatury fantastycznej, który w swoim światotwórstwie i fabułach czerpie z nauk ścisłych głównie po to, aby pokazać świat przez pryzmat jakiejś koncepcji naukowej (a co by było, gdybyy przestrzeń nie była „płaska” a miała kształt „siodła”) lub w przyszłości. Niekiedy jest to przyszłość bliska, kiedy indziej bardzo odległa. Czasami natomiast nie jest to przyszłość w ogóle, a rzeczywistość alternatywna stworzona w oparciu o jakiś naukowo-technologiczny punkt podziału — najbardziej kojarzony przypadek to steampunk, który jest zaliczany do literatury fantastycznonaukowej, ale stanowi jej specyficzną odmianę i głębiej nie będę w to tu wchodziła, bo to temat sam w sobie.
Do meritum.
Powyższe oznacza, że ilekroć mowa jest o nauce, naukowym tle, naukowych zagadnieniach, to chodzi właśnie o nauki ścisłe. Fizykę, chemię, biologię, informatykę i wiele innych. Nie o nauki humanistyczne.
Czy to czyni fantastykę naukową szczególną?
"Krytyk, który nie rozumie naukowego tła omawianego dzieła, ryzykuje spłyceniem analizy i pominięciem istoty przekazu."
Istota przekazu, czyli „co autor miał na myśli”. Jeśli istotą przekazu ma być koncept naukowy – fizyczny, chemiczny, etc. – to prawdopodobnie utwór nie jest literaturą popularną, a podręcznikiem lub opracowaniem naukowym. Nawet „Czarna chmura” Freda Hoyle’a, która w swojej naukowości posuwa się do przeprowadzania w przypisach całych obliczeń, uzasadniających to, co bohaterowie powiedzieli w rozmowie, jest jednak opowieścią o tym co by było, gdyby naukowcy dorwali się do władzy i jak mógłby wyglądać kontakt z istotą zupełnie odmienną od nas. Zrozumienie termodynamiki chmury pyłu podróżującej przez próżnię, jest tu pomocne, ale jego brak niekoniecznie oznacza, że w ogóle nie zrozumie się tej powieści.
Nauki ścisłe mają tę wielką zaletę, że są logiczne. Dlatego, jeśli mówimy o literaturze popularnej, jestem zdania, że jak długo czytelnik jest w stanie logicznie myśleć, to prawdopodobnie zrozumie co z czego wynika w stopniu, który pozwoli mu oceniać decyzje bohaterów, a zatem przedstawione wydarzenia. Jedyne czego od czytelnika można wymagać, to bycia otwartym i świadomości, że może nie znać jakiś naukowych aspektów, rzeczy mogą być dla niego momentami niezrozumiałe, ale historia mimo tego pozostanie ciekawa a jej przekaz jasny. Zadaniem autora jest za to zadbać, żeby jego utwór nie wymagał trzech doktoratów, aby w ogóle zacząć rozumieć co się dzieje (chyba że pisze dla wąskiego grona odbiorców, którzy faktycznie mają te trzy doktoraty – czemu nie).
"Krytyk bez takiej wiedzy może nieświadomie ignorować kluczowe elementy dzieła lub interpretować je w sposób błędny."
Tymczasem w naukach humanistycznych rzecz jest bardziej skomplikowana. Gdy autorzy fantastyki naukowej zwykle starają się pokazać czytelnikowi nieznane, zaznajomić go z nim, zafascynować, o tyle humaniści zakładają, że czytelnik już ma wiedzę niezbędną do zrozumienia utworu. A zatem nie trzeba mu tłumaczyć, czemu postać A powiedziała coś, co logicznie nie ma sensu i dlaczego oburzyło to postać B, bo przecież jest to oczywiste odwołanie do literatury tego-a-tamtego kraju z tego-a-tego wieku w dodatku z wykorzystaniem zabiegów literackich spopularyzowanych przez takiego-a-takiego i dlatego cała ta scena ma wielką wagę oraz głębię i jak ktoś śmie to podważać?!
O ile na logikę coś można samemu rozbroić w oparciu o informacje przekazane w tekście, o tyle nie uda się to, gdy rozbrojenie wymaga znajomości konkretnych opracowań i utworów, które niekoniecznie należą do podstawy naukowej szkół podstawowych i średnich. Można przeczytać opis kobiety w białej sukni, stojącej na hałdzie zwłok i nawołującej ludzi do walki, ale jeśli nigdy nie widziało się obrazu Delacroix, to odniesienie pozostanie niezauważone.
TL;DR
Nie widzę powodu, aby wymagać od krytyków literatury fantastycznonaukowej nie wiadomo jakiej wiedzy z tej czy innej gałęzi nauk ścisłych. Jeśli ją mają? Super. Jeśli nie? Cóż. Nie recenzują oni opracowań naukowych. Zajmują się literaturą popularną, skierowaną do przeciętnego Kowalskiego, by pomóc temu Kowalskiemu zdecydować, czy chce to czytać czy nie. Dlatego oczekuję od nich jedynie bycia otwartymi. Świadomości, że jeśli oni nie rozumieją, to nie znaczy, że utwór z automatu jest zły oraz bez sensu i zastanowienia się nad tym czy w tym przypadku może to oni są źródłem problemu.
Co jest dla mnie ważniejsze to, żeby autor i redaktor rozumieli naukowe tło. To na nich spoczywa ciężar takiego przygotowania utworu, aby czytelnik nie przewrócił oczami, czytając o bohaterach, którzy od kilku dni czekają w danym miejscu na noc, gdy ponad ich głowami przeleci znajdująca się na orbicie Ziemi stocznia. Czekają na to jak my czekamy na przeloty ISS i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że z tych samych scen dowiadujemy się, że stocznia znajduje się na orbicie geostacjonarnej.
Czy taki pomniejszy błąd wywołuje w czytelniku zwątpienie? Tak.
Czy podważa jakość całego utworu? Niekoniecznie. To zależy od tego, czy to jedyny taki błąd…
Czy znalazł się w książce zdobywającej nagrody i rekomendowanej przez Polską Fundację Fantastyki Naukowej? Jak najbardziej.
I ten błąd jest pewnikiem zwykłym niedopatrzeniem. Może skutkiem przerabiania tych scen. Jednak dość często mam wrażenie, że redaktorzy generalnie wychodzą z założenia: nie wiem, nie znam się na tym, nie rozumiem tego aspektu, brzmi dziwnie, ale pewnie autor sprawdził, więc zostawię, jak jest i nie będę się wygłupiała.
Redaktorzy, proszę was, nie bójcie się kwestionować tego, co autorzy napisali. Pytajcie ich. Niech wam na boku wyjaśnią. Jeśli nadal będzie budziło to wątpliwości, poszukajcie dodatkowej opinii. Media społecznościowe pozwalają dotrzeć do ludzi, którzy może nie mają waszej wiedzy redaktorskiej, ale będą potrafili wam pomóc rozgryźć ten naukowy aspekt. Ja wiem, że w sytuacji, gdy druga tura redakcji jest dopustem bożym, trzecia to w ogóle mityczne złote miasto, a generalnie, to najlepiej, aby wszystko zrobić w tydzień, nie jest to łatwe, ale próbujcie. Wierzę w was.
Przytoczone cytaty pochodzą z wpisu z FP Łukasz Marek Fiema