Rżadząca się Planeta 9

Poszukiwania ostatniej planety

Znamy obecnie osiem planet w Układzie Słonecznym. Do niedawna było ich dziewięć, ale Pluton stracił swój status, gdy zaczęliśmy odkrywać więcej obiektów o podobnych do niego rozmiarach. Astronomowie stanęli przed dylematem czy je również nazywać planetami. Biorąc pod uwagę, że spodziewano się, że będzie ich coraz więcej, stworzyć dla nich jakąś nową kategorię i przenieść do niej Plutona. Ostatecznie zrobiono właśnie to. Zdefiniowano pojęcie planety karłowatej i obecnie ta kategoria liczy sobie pięć obiektów – Plutona, Ceres, Makemake, Haumeae oraz Eris.
Od dawna jednak zastanawiano się nad tym czy gdzieś daleko za Neptunem nie kryje się jeszcze jedna pełnoprawna planeta. Robiono to niekiedy z pobudek jak najbardziej naukowych, a kiedy indziej z takich nie mających z nauką nic wspólnego. Poniższy spis jest ułożony mniej więcej chronologicznie w oparciu o to, kiedy dana koncepcja się pojawiła. Oznacza to, że te bardziej naukowe podejścia wymieszane są z tymi ze zdecydowanie drugiego końca spektrum.

Percival Lowell i Planeta X

W XIX wieku Percival Lowell poszukiwał planety za orbitą Neptuna i nadał jej tymczasową nazwę Planeta X. Robił to nie bez powodu, a ponieważ Neptun nie zachowywał się dokładnie tak, jak przewidywały to obliczenia. Przypuszczano, że wynika to z wpływu jeszcze jednego znaczącego ciała niebieskiego znajdującego się za nim.

Podejście takie jak najbardziej miało sens, bo nieco wcześniej podobne niezgodności w przypadku Urana doprowadziły do odkrycia Neptuna. Problemem dla Lowella (i powodem czemu Le Verrier, który wcześniej wyliczył teoretyczne położenie Neptuna, nie zainteresował się tymi poszukiwaniami) była słaba znajomość obserwowanej orbity Neptuna.

Gdy szukano Neptuna, Urana obserwowano już od kilkudziesięciu lat. Tymczasem Neptun wciąż był relatywnie nowo poznaną planetą. Zdaniem Le Verrier było jeszcze za wcześnie, aby wysnuwać z tych pomiarów dokładniejsze wnioski. A mimo tego niektórzy próbowali swoich sił. I tak, w 1930 roku, Clyde Tombaugh odkrył Plutona. Ten, choć wówczas jak najbardziej uznany za planetę, okazał się jednak rozczarowaniem. Był zbyt mały, aby uznać go za sprawcę obserwowanej perturbacji.

Poszukiwania trwały dalej aż do czasu, gdy dane zebrane przez sondę Voyager 2 pozwoliły na nowo wyznaczyć masę Neptuna. Nieco odchudzona planeta okazała się poruszać dokładnie tak, jak powinna i potrzeba istnienia Planety X znikła.

Zacharia Stichin i Nibiru

Tu zbaczamy na grząski grunt pseudonauki.

W 1976 roku Zecharia Sitchin opublikował swoją książkę „Dwunasta planeta: księga pierwsza kronik Ziemi”. W niej, między innymi, udowadniał, że starożytni Sumerowie znali jedenaście planet. Merkurego, Wenus, Ziemię oraz Księżyc, Marsa, Jowisza, Saturna, Urana, Neptuna, Plutona oraz macierzystą planetę Nefilim/Anunnaki. Tą ostatnią Sitchin nazywa właśnie Dwunastą Planetą. Wiedzę o planetach za Saturnem Sumeryjczycy mieli zawdzięczać nie posiadaniu wyrafinowanych narzędzi obserwacyjnych, które na zachodzie zbudowaliśmy dopiero w XIX i XX wieku. Rzekomo otrzymali ją bezpośrednio od Nefilim. Sitchin natomiast odkrył ją na nowo studiując mitologię sumeryjską i znaleziska archeologiczne z tamtego okresu. Jednym z czołowych dowodów była dla niego pieczęć cylindryczna, na której to, jego zdaniem, przedstawiono Słońce i planety Układu Słonecznego (oraz Księżyc) z uwzględnieniem skali, ale z dwoma znaczącymi różnicami między tym przedstawieniem, a naszą wiedzą.

Po pierwsze położenie Plutona jest inne. Na pieczęci rzekomo znajduje się on pomiędzy Saturnem a Uranem.

Po drugie, według Sitchina, na pieczęci można znaleźć jeszcze jedną planetę pomiędzy Marsem a Jowiszem.

Opierając się na opowieści o Enuma elisz Sitchin utrzymywał, że opisane tam wydarzenia to nie fikcja literacka, dzieło filozoficzne. Ma to być dosłowna relacja prawdziwych wydarzeń, które mogą wytłumaczyć między innymi znaną nam historię geologiczną Księżyca oraz powstanie pasu planetoid między Marsem a Jowiszem.

W interpretacji Sitchina Enuma elisz opisuje stworzenie Układu Słonecznego. Zaczyna od trzech obiektów Apsû – Słońca, Mummu – zaufanego pomocnika, posłańca Apsû: Merkurego, oraz Tiâmat – dziewicy matki, nieistniejącej już planety za Marsem.

Gdy u góry niebo nie było nazwane,
na dole ziemia nie była wymieniona z imienia,
a Apsû, znakomity ich twórca,
Mummu i Tiâmat, rodzicielka wszystkiego,
swe wody razem toczyli, –
i nie powiązały się korzenie trzcinowe, ni były widziane kępy –
gdy nie istniał żaden bóg,

Z pierwotnych elementów pomiędzy Apsû i Tiâmat powstali pierwsi bogowie – planety: Mars (Lahmu) i Wenus (Lahamu).

ni jego imię było wymienione, i losy nie były wyznaczone –
stworzeni zostali śród nich bogowie,
ukazali się bóg Lahmu i bogini Lahamu– i zostali nazwani imionami.

Po nich powstali Saturn i Jowisz.

Czasu przybywało, przyrastało –
i zostali stworzeni Anšar i bogini Kišar, więksi od tamtych.

A po jakimś czasie powołana została kolejna para planet – Uran i Neptun.

Długo ciągnęły się dni, przybywało lat, –
I oto stał się bóg Anu, ich syn, równy swym ojcom.
Boga Anu, swego pierworodnego, Anšar zrobił równym sobie –
a bóg Anu na podobieństwo swoje zrodził boga Nudimmud
Bóg Nudimmud, dziecko swych ojców,
z szeroko rozwartymi uszami, – możny w siłę,
wielce potężny, bardziej niż rodzic jego ojca Anšar,
nie miał równego sobie między bogami, swemi bradmi,

Niewymieniony jeszcze Pluton – Gaga – zaś miałby być jeszcze jednym bóstwem (planetą) zrodzonym tym razem z Anšara – Saturna – jego posłańcem, czyli satelitą, jak Mummu był posłańcem Apsû.

Taki pierwotny Układ Słoneczny, według Sitchina, składał się ze Słońca, Merkurego, Wenus, Marsa, Tiâmat, Jowisza, Saturna, Plutona, Urana i Neptuna. Ziemi i jej Księżyca w nim nie było. One powstały później, gdy cała ta boska zbieranina miotająca się w tę i na zad zaczęła działać na nerwy Tiâmat i poskarżyła się ona Apsû. Według Sitchina miało oznaczać, że wczesne orbity planet były niestabilne. Zamiast poruszać się po wyraźnie wyznaczonych torach, one wchodziły sobie w drogę, zagrażały jedna drugiej, co niepokoiło Tiâmat. I tak ona oraz Apsû doszli do wniosku, że tak dalej być nie może. Młodzi silni bogowie panoszą się, są nieposłuszni i sprawiają swym pierwotnym rodzicom ból, a za co czekać może ich tylko jedna kara – śmierć. Ale pozostali bogowie podsłuchali ich rozmowę, wystraszyli się i może nawet nieco spanikowali wszyscy, poza Ea – Neptunem/Nudimmud. Ten bowiem opracował plan. Rzucił urok senny na Apsû i Mummu, odebrał Apsû jego stwórczą moc, czyniąc go i Mummu bezsilnymi wobec reszty.

Na pewien czas zapanował pokój, ten jednak nie trwał wiecznie.

Daleko od innych bogów Ea, posiuadający teraz moc stwórczą Apsû, powołał do istnienia kolejne bóstwo. Najmądrzejsze, najpiękniejsze, prześcigające ich wszystkich – Marduka – i sprowadził go do Układu Słonecznego.

Zbliżenie się do Urana/Anu wydzieliło z Marduka cztery nowe ciała, cztery wiatry, które wirowały wokół niego. Opis kolejnych spotkań, według Sitchina, oznacza, że Marduk poruszał się w przeciwnym kierunku niż pozostałe planety Układu Słonecznego. Jego ruch zaniepokoił Tiâmat, Lahmu/Marsa i Lahamu/Wenus. Wpływał na ich orbity, drażnił ich, a gdy zbliżył się jeszcze bardziej, to rozerwał Tiâmat – wyrwał z niej jedenaście satelitów, które stanęły w jej obronie. Największy z nich był Kingu i jemu oszalała z wściekłości Tiâmat pozwoliła poruszać się po własnej orbicie, przywilej, który wydawać mógł tylko posiadający moc Apsû Ea – Nudimmud – Neptun. To, oczywiście, nie spodziewało się reszcie i ostatecznie zgodzili się oni, by Marduk został ich mścicielem i ruszył rozprawić się z boginią, której samowolnych decyzji zaczynali się obawiać. To, według Sitchina, miało znaczyć, że Oorbita Marduka zmieniła się na tyle, aby nie tylko przeciąć orbitęTiâmat, ale spotkać się z samą boginią.

W skutek pierwszego starcia Tiâmat i Marduka, ta pierwsza został przeszyta satelitami Marduka, co zabiło ją. Jej wcześniejsza armia obrońców, poza Kingu, została odrzucona daleko i stworzyła komety. Przy kolejnym spotkaniu – kolejnym przejściu Marduka przez wewnętrzny Układ Słoneczny – Marduk ostatecznie rozerwał Tiâmat. Z jednej połowy utworzył pas asteroid, oddzielajacy dzieci Tiâmat oraz Apsû od młodszych buntowniczych bogów. Z drugiej powstała Ziemia na orbicie, na której do tej pory nie było żadnej planety. Zrodzony z Tiâmat Kingu został Księżycem jaki znamy.

O samej planecie Marduku – Nibiru – nie dowiadujemy się jednak wiele. Miała powstać daleko poza Neptunem. Mieć eliptyczną orbitę, po której poruszałby się w przeciwnym kierunku niż pozostałe planety i raz na 3600 lat zawędrowywałby do wewnętrznego Układu Słonecznego. Według opublikowanej w 2007 roku książki „Koniec dni” („The End of Days”) ostatnie przejście Nibiru w pobliżu Ziemi miało mieć miejsce w 556 roku przed naszą erą, a zatem kolejnego należy spodziewać się około roku 2900.

Interpretacje Sitchina budzą wiele wątpliwości. Jego znajomość starożytnych języków nie była najlepsza. Często przyłapywano go na nadawaniu własnego znaczenia słowom, których tłumaczenie było już znane, tylko dlatego, że wówczas lepiej pasowały do jego teorii.

I tak, przyjmuje się, że Sumerowie umieścili swoich bogów na niebie. Ale Marduk/Nibiru wcale nie był dla nich planetą z obrzeży Układu Słonecznego, a utożsamiali go z Jowiszem.

Nancy Lieder i Planeta X

Kolejna rozpatrywana planeta często jest łączona z Nibiru w jeden byt, ale Sitchin zdecydowanie się od tego odciął, twierdząc, że nie ma związku między Nibiru a Planetą X, o której będzie teraz mowa. Między innymi dlatego doprecyzował kiedy miało miejsce jej ostatnie przejście w okolicy Ziemi – 556 p.n.e. – i kiedy należy się spodziewać kolejnego – gdzieś w XXX wieku.

Początków Planety X w tym wydaniu należy szukać w 1995 roku. Wtedy Nancy Lieder utworzyła stronę internetową Zeta Talk, aby dzielić się z innymi wiedzą, przekazaną jej przez Zetan – zaawansowaną technologicznie cywilizację z układu Zeta Reticuli (odległa o około 39 lat świetlnych od Ziemi gwiazda w konstelacji Sieci). Gdy Lieder była jeszcze dzieckiem, Zetanie mieli wszczepić jej implant, umożliwiający komunikację. To od nich Lieder dowiedziała się, że kometa Hale-Boppa, której ponownemu pojawieniu się na ziemskim niebie media poświęcały sporo uwagi, tak naprawdę nie istnieje, a jest jedynie częścią spisku, mającego na celu odwrócić uwagę ludzi od zbliżającej się ku Ziemi planecie zagłady [ZT1].

Sprawić, że będą oni patrzyli w przeciwnym kierunku, niż nadchodząca od strony Oriona Dwunasta Planeta [ZT2]. W dodatku Planeta X zbliżałaby się do Ziemi od strony Słońca, co miałoby uczynić ją niemalże do ostatniej chwili niedostrzegalną dla niespodziewających się jej ludzi [ZT3].

Według słów Lieder Planeta X miałaby być czterokrotnie większa od Ziemi (nie jest jasne czy chodzi o czterokrotnie większą masę czy objętość), a spotkanie z nią miałoby przynieść wielkie zmiany dla ludzkosci. Najpierw ruch wirowy Ziemi uległby zatrzymaniu na 5.9 dnia [ZT3]. Po upływie tego czasu, dokładnie, miałoby dojść do fizycznej zmiany biegunów Ziemi, czyli odwrócenia planety do góry nogami. Miało to nastąpić w maju 2003 roku.

Gdy pierwsza data końca znanego nam świata minęła, Lieder przyznała, że nie była prawdziwa i to było oczywiste. Dlaczego? Bo przecież w listopadzie 2001 roku ona i jej zwolennicy powiedzieli, że nie podadzą prawdziwej daty. A poza tym w czasie, gdy miało dojść do kataklizmu, Planeta X miała znaleźć się pod kątem 32 stopni do ekliptyki w momencie perygeum. A według ich wyliczeń 15 maja 2003 roku nachylenie jej orbity wynosiło jedynie 7 stopni. [ZT4]

Ale nie oznaczało to, że Planeta X w ogóle się nie pojawiła. Na podstawie analizy wydarzeń, do jakich doszło na Ziemi w 2003 roku, Lieder i jej zwolennicy są pewni, że Planeta X rzeczywiście minęła się z nami, jednak nie przeszła aż tak blisko, żeby doszło do dramatycznych wydarzeń, jakie zapowiadali wcześniej.

Lista opublikowana na Zeta Talk wymienia ponad sto wydarzeń, które miały miejsce od15 maja 2003 aż do końca grudnia tego samego roku, których źródłem miałby być wpływ Planety X przecinającej nasze okolice Układu Słonecznego. Wśród nich znajdują się duże wyłączenia prądu, zjawiska geologiczne, uszkodzenia gazociągów czy znaczące katastrofy budowlane. [ZT5] Ponadto na stronie można znaleźć zdjęcia wyraźnie widocznej, niczym drugie, słońce czerwonej planety, w których niewprawne oko sceptyka mogłoby dopatrywać się flary obiektywu [ZT6].

DRamatyczne wydarzenia – zatrzymanie ruchu wirowego, zmiana biegunów. To wszystko jest dopiero przed nami. Kiedy nastąpi? – tego już nie powiedzieli. Swoją niechęć, do podania jakichkolwiek dokładniejszych informacji, Lieder i jej zwolennicy argumentują tym, że taka wiedza mogłaby zostać niewłaściwie wykorzystana przez elity władzy. Mogłyby one bowiem uwięzić zwykłych ludzi w miastach i ograniczyć ich szanse przeżycia.

Jak ta niewiedza miała nie pogorszyć szans przeżycia tych samych ludzi, poprzez nie danie im czasu na przygotowanie się – tego dokładnie nie wyjaśniono. W domyśle sugerując, abyśmy byli zawsze gotowi i obserwowali niebo. Na stronie Zeta Talks można znaleźć wskazówki odnośnie tego jak przygotować się na kataklizm. Są to w większosći wskazówki dość ogólne, ale też można znaleźć takie dedykowane poszczególnym krajom, stanom, regionom, a nawet miastom. Z polskich załapał się jedynie Wrocław, który według Zetan znajdzie się na brzegu oceanu [ZT7].

Fakt, że Planeta X niby już nas minęła, nie sprawił, że Lieder i jej zwolennicy zamilkli. Zarówno ich strona internetowa, kanał na YouTube jak i profil na facebooku pozostają aktywne, a dalsze szacowanie, kiedy pojawi się znowu trwają.

https://www.facebook.com/groups/351696368562307/posts/1495732154158717/

V.M. Rabolu i Hercólubus

I ostatnia z planet zagłady, często pomijana, pozostająca w cieniu Planety X i Nibiru: Hercólubus, czyli czerwona planeta. Taki też tytuł miała opublikowana w 1998 roku książka poświęcona temu obiektowi.

Napisana przez kolumbijskiego spirytualistę V.M. Rabolu pozycja nie jest przesadnie gruba. Liczy sobie 50 stron i większość nie jest niestety poświęcona samej planecie, a opisywaniu dwóch idealnych cywilizacji. Szlachetnych wojowników z Marsa i niemalże anielskich istot z Wenus. Obie te cywilizacje chętnie pomogłyby nam uchronić się przed Hercólubusem… Ale przez zadufanie naszych naukowców, którym wydaje się, że wszystko wiedzą lepiej ani chybi pozbawi nas szansy na ocalenie. Sama planeta zagłady, czeka na rubieżach Układu Słonecznego na dzień, kiedy przyjdzie pora, aby wymierzyć karę ludzkości. Wówczas Hercólubus skieruje się w stronę Ziemi i nasz los zostanie przypieczętowany.

Jeśli ktoś jest jej ciekaw, to nadal można znaleźć ją na Amazonie, a czasami również pojawia się na Allegro.

Podobnie jak w przypadku Planety X Nancy Lieder istnieją obserwacje Hercólubusa. W przeciwieństwie do Planety X faktycznie zaobserwowano obiekt poruszający się nieznacznie na tle gwiazd stałych na przestrzeni lat, czyli zachowujący się tak, jak zwykło opisywać się planety.

Nie jest to jednak planeta. Obiekt, rzekomo będący Hercólubusem, to gwiazda Bernarda. Czerwony (sic!) karzeł znajdujący się na tyle blisko Słońca, że faktycznie obserwujemy jego ruch względem odleglejszych gwiazd, tak jak ma to miejsce w przypadku planet. Jednak z całą pewnością jest to gwiazda.

(c) Steve Quirk

Brown & Batygin i Dziewiąta Planeta (P9)

I wracamy na bezpieczne wody nauki.

Planet IX, P9 nie niesie nam kary za złe postępowanie, nie ma na celu wywrócić do góry nogami (dosłownie) naszej cywilizacji, ani nie ma związku ze starożytnymi bogami. Propozycja, że ona istnieje ma źródło w obserwacjach obiektów znajdujących się daleko za Neptunem.

W 2014 Chad Trujillo (Gemini Observatory) i Scott Sheppard (Carnegie Institution for Science) opublikowali artykuł poświęcony orbitom wybranych obiektów trans-neptunowych (TNO). W nim zwracali uwagę na ich specyficzne zgrupowanie w peryhelium. Dwa lata później Michael Brown i Konstantin Batygin (Caltech) odnieśli się do pokazanych przez Trujillo i Sheppard wyników, zgadzając się z ich teorią, że potencjalnym wyjaśnieniem obserwowanych orbit mogła by być planeta znajdująca się za orbitą Neptuna i wpływająca na orbity wskazanych TNO.

Sceptycy twierdzą, że de facto TNO jest tyle, że jak długo wybierzemy sobie jakikolwiek realistyczny zestaw kryteriów poszukiwań, to znajdziemy coś, co do nich pasuje. Nie oznacza to, że sceptycy uważają, że na pewno żadnej planety tam nie ma. Ot samo zgrupowanie orbit o niczym jeszcze nie przesądza. Potrzebne są dokładniejsze obserwacje.

Brown i Batygin nadal zajmują się tematem. Nie dalej jak w sierpniu 2021 światło dzienne ujrzał kolejny artykuł ich autorstwa poświęcony Dziewiątej Planecie (P9). Odnoszą się w nim, między innymi, do wcześniej wspomnianego zastrzeżenia – i między innymi z niego możemy czerpać pewne informacje o tym hipotetycznym obiekcie. Są to wyniki symulacji tego, jaki obiekt jest w stanie sprawić, że to, co jest w symulacji wygląda tak jak to, co obserwujemy.

I tak masa P9 to 6.2(+2.2/−1.3) masy Ziemi, półoś wielka orbity 380 (+140/−80) jednostek astronomicznych, a samo nachylenie tej orbity to około 16 (±5) stopni. W peryhelium miałaby zbliżać się do słońca na odległość 300 (+85/−60) jednostek astronomicznych do Słońca [BB]. Czyli nadal pozostawałaby od niego bardzo odległa, zważywszy, że najodleglejsza obecnie planeta Układu Słonecznego – Neptun – w aphelium oddala się od Słońca na około 30 jednostek astronomicznych.

Na chwilę obecną P9 jest hipotezą i czas pokaże czy dziewiąta planeta istnieje naprawdę, czy nie.


I czy pseudonauka nie wymyśli kolejnych planet zagłdy 😉