I tak dalej… #04 – Studia z kreatywnego pisania

Czego uczą człowieka na magisterce i doktoracie z kreatywnego pisania? O tym opowiada Kasia Szyszko. A tu obiecany w odcinku link do opowiadania George Saundersa: https://www.newyorker.com/magazine/2012/10/15/the-semplica-girl-diaries
I tak dalej... podkast
I tak dalej... podkast
I tak dalej... #04 – Studia z kreatywnego pisania
Loading
/

Gość
Kasia Szyszko – Powieściologia

Twitter: @powiesciolog | Facebook: @Powiesciologia | YouTube | Strona internetowa

Opowiadanie Georga Sundersa: The Semplica-Girl Diaries

Transkrypcja

Jak zwykle w miarę dokładna, ale z pewnością nieidealna.


Marta: My się już trochę znamy, kiedyś nagrywałyśmy razem podkast. Wówczas dostosowanie kalendarzy i ilość życiowych obowiązków, ze ja nie wiem, chyba trzy odcinki udało nam się nagrać, ale dziś znowu spotykamy się w podkastowej odsłonie, co mnie bardzo cieszy. Zwłaszcza, że wtedy nie udało nam się tego tematu poruszyć, a chciałam, po prostu życie. Bo ty masz bardzo ciekawe wykształcenie. Ludzie mówią, ze ja mam ciekawe wykształcenie, bo jestem operatorem elektrowni jądrowych, ale moje wykształcenie było pewną konsekwencją tego że zrobiłam najpierw normalne studia z szeroko pojętej energetyki, a potem trafiła się okazja i zrobiłam tą energetykę jądrową, która była kontynuacją. Ty z kolei skończyłaś studia, które nazywają się creative writing, czyli kreatywne pisanie na polski, i ja nie wiem czy… Jak kiedyś patrzyłam takiego kierunku w Polsce na uczelniach nie było. Może teraz jest, ale nawet nie wiem czy na państwowych, czy tylko na prywatnych i to jest dla mnie takie ciekawe – skąd, jak, dlaczego? ponieważ ludzie często wybierają studia bo koleżanka z roku idzie, bo wujek kończył, bo takie po prostu środowiskowe, a wybranie kierunku studiów, którego tutaj w kraju… który w ogóle nie jest taki znany i tak dalej. Jak? Dlaczego? Co sprawiło, że skończyłaś na tej uczelni, na której skończyłaś? Coś trochę kojarzę historii, ale byłabym niesamowicie wdzięczna gdybyś mnie w to wprowadziła i przy okazji opowiedziała ludziom, którzy słuchają podkastu.

Kasia: Dziękuję serdecznie za zaproszenie i nadal słyszę kierunek twoich studiów i myślę: nie to jest dopiero kierunek. Jestem pisarzem… elektrownie jądrowe. Więc… Myślę jak przejść bardzo szybko do tej historii ponieważ cała historia jest trochę taką historią wzlotów i upadków kończącą się tym dziwnym miejscem właśnie na creative writing, kreatywnym pisaniu, ale zaczęło się od tego, że miałam siedemnaście lat i wiedziałam, że chcę być pisarzem. Pisałam bardzo dużo, pisałam w języku angielskim i byłam wtedy jeszcze w Polsce i właśnie dlatego, że pisałam w języku angielskim, stwierdziłam że aby zostać wielkim Brytyjskim pisarzem muszę znać brytyjską literaturę, wiec okazało się, że w Anglii jest kierunek, który nazywa się Literatura Angielska, złożyłam i jakimś cudem dostałam się tam na ten kierunek. I kierunek był niesamowicie stresujący, również bardzo piękny, ale to były trzy lata wielkiego stresu, gdzie ja nie potrafiłam się zupełnie odnaleźć, ale jakoś udało mi się przetrwać. Okazało się, że te lata które miałam poświecić pisaniu, były poświęcone temu, jak rozpracować wejście do autobusu i w ogóle jak nie płakać na reklamach przedstawiających rodzinę,

Marta: oj

Kasia: bo to ciągle mi się zdarzało. I jak się przestawić…

Marta: Rozumiem to, bo dwa lata studiowałam we Francji, w której ja w ogóle języka francuskiego nie znam, więc

Kasia: O nie,..

Marta: Rozumiem to że… W Anglii nawet jak się zna język, to jaki my znamy angielski, a jak człowiek zderza się z angielskim w wymowie brytyjskiej. Miałam Brytyjkę na studiach właśnie we Francji, to myśmy musieli ją nauczyć mówić wolniej, bo wszyscy mówiliśmy po angielsku, ale nie byliśmy w stanie jej zrozumieć, kiedy mówiła ze swoją normalną prędkością.

Kasia: Tak…

Marta: A zapierniczała…

Kasia: Byli ludzie z północy, z południ. Okazało się, że oni wszyscy mają inny akcent. To było bardzo dziwne. Notorycznie ludzie pytali mnie czy jestem z Australii, więc rozumiem, ze chyba nie było aż tak źle, ale nie wiedziałam dlaczego. Więc po trzech latach tego totalnego hardkoru, stwierdziłam, ze rzucam pisanie, nie ma szansy, nie będę pisarzem. Ewidentnie to nie jest dla mnie. Zaczęłam pisać recenzje filmowe i próbowałam obić film. Zaczęłam n robić taki krótkometrażowy film na podstawie mojego opowiadania z przeszłości. Tego jedynego opowiadania, które mi się udało i wierzyłam w nie nadal. Ale pisanie wydawało mi się czymś do czego nie mogę wrócić. Ewidentnie świat pokazał mi, że… mimo że przeżyłam tę literaturę angielską, to nie będę tym wielkim brytyjskim pisarzem. I… i tak jak zawsze bywa z takimi historiami z pisania. Uciekamy od tego pisania i ono ciągle do nas wraca, ciągle do nas wraca, prawda? I nie zależnie od tego jak bardzo mówisz: nie, nie mam na ciebie czasu, to to pisanie wraca. Więc ciągle wracały do mnie jakieś historie, ale nigdy nie wiedziałam co z nimi robić i ten język wydawał mi się jakiś taki dziwny, więc… chyba najpierw wpadła mi w ręce Stephena Kinga o pisaniu i jakoś zaczęłam myśleć o tym, że jest może sposób na to, żeby rozwijać warsztat. I w tym momencie zaczęłam pisać kolejną powieść, która nigdy nie będzie skończona… Ale to już pod takim, prawda, patronatem Stephena Kinga i tej jego książki, która zupełnie zmieniła moje myślenie o tym warsztacie, pisaniu, o technice, że są jakieś może nawet nie reguły, ale jakaś świadomość, którą można rozwijać. Miałam urodziny mój wtedy partner i teraz też partner, ale… dał mi książkę na urodziny, jednej z moich ukochanych pisarek, Scarlett Thomas. To była pisarka o której w Polsce nikt za bardzo nie słyszał. Natomiast w Anglii miała… ona była bardzo znana. I to była kolejna książka Scarlett, którą czytałam, i właściwie zaczęłam czytać Scarlett jak pojechałam na studia i ona trochę uratowała mnie, kiedy myślałam, że już nie mówię po angielsku, to zawsze były książki Scarlett, które mi pokazywały, że może to nie jest Szekspirowski angielski, ale to jest ten współczesny angielski i wszystko będzie dobrze. I w jej notce biograficzne… i byłam jeszcze w takim dziwnym miejscy. Byłam w Londynie, byłam tam recenzentem filmowym, próbowałam robić ten film… w tej notce biograficznej było napisane, że Scarlett Thomas uczy, wykłada kreatywne pisanie na uniwersytecie Kent. I to było dla mnie oczywiste, że muszę być na uniwersytecie w Kent na kreatywnym pisaniu. Nie miałam bladego pojęcia co to jest za kierunek. Nie miałam bladego pojęcia, jak to się stało

Marta: Taki eureka moment.

Kasia: Tak. To był taki… To była taka decyzja bez decyzji. Nie masz wyboru. To się dzieje w twoim życiu. Oto wiesz, że musisz. Że skoro jedna z twoich ukochanych autorek wykłada kreatywne pisanie – co, co to w ogóle znaczy nie miałam pojęcia – to ja muszę tam być. I to prawda.

Marta: To brzmi piękniej, niż moja historia robienia, tego, energetyki jądrowej. Ponieważ ja jej też nie planowałam, ja po prostu skończyłam Erazmusa, miałam dwa miesiące przerwy miedzy końcem semestru na uczelni, na której go robiłam, a uczelni w Polsce i na moją uczelnię wrzucił na stronę informację: są miejsca dla studentów z Polski na studiach z energetyki jądrowej w języku angielskim we Francji można aplikować. Ja tak sobie pomyślałam przede mną 10-ty semestr, magisterka, co będę robiła po tych studiach? Ni cholery nie wiem. Przeżyłam pół roku na uczelni hiszpańskiej nie mówiąc po hiszpańsku, co mi szkodzi. Dają stypendium. Tak więc twój wybór był taki pięknie natchniony, a mój cholernie leniwy i pragmatyczny.

Kasia: Niby tak, ale to takie dziwne, że człowiek się pcha w takie rzeczy, gdzie nie wie w ogóle jak, i jak to zrobi, nie mówi w tym języku, jak u ciebie, ale idziesz. To takie dziwne. Zaliczyłam już Hiszpanię, bez hiszpańskiego, teraz zaliczę Francję bez francuskiego. To niesamowite.

Marta: Da się, Da się, ale kosztuje to dużo stresu.

Kasia: No więc właśnie tak się zaczęło. To było kreatywne pisanie w dwutysięcznym trzynastym roku magisterka i, co było ciekawe, to to, że ten kierunek nazywał się kreatywne pisanie. Nie było tam nic więcej, oprócz kreatywnego pisania. Czyli tak jak na początku mówiłaś, że może są jakieś takie kierunki, słyszałam że w Polsce rzeczywiście są uniwersytety, które teraz oferują kreatywne pisanie, tam chyba dwa, ale z tego, co słyszę od osób, które chodzą na to kreatywne pisanie to to, że to wygląda bardziej jak trochę polonistyka. Okey, analizujemy teksty innych pisarzy. Natomiast tutaj to wyglądało zupełnie inaczej.

Marta: Właśnie, czego uczą na takim kreatywnym pisaniu? Bo to jest tak. Ja jestem literackim samoukiem. Ja pisałam może nie od dzieciaka, ale od lat nastu metodą po prostu mam tą historię w głowie, więc ją napiszę. Potem pojawiły się fora literackie, gdzie odbijałam te moje teksty od ludzi, więc uczyliśmy się nawzajem. Teraz jeszcze jest dodatkowo to, że należę do sekcji literackiej, gdzie omawiamy wzajemnie swoje teksty nie krępując się powiedzieć, że sorry to jest do kitu. To jest urocze w sekcji literackiej, że tam nikt nie będzie próbował cię pogłaskać jak fajnie, że tworzysz. Fajnie, ze tworzysz, ale o czym jest ten tekst, bo przeczytałam i nie mam pojęcia. Mamy kolegę, pozdrawiam Michała Cholewę, on bardzo lubi zadawać to pytanie… No dobrze, ale powiedz o czym jest ten tekst. Emmmm no tak ja chciałam napisać, tak mi się podobało, bohater…

Kasia: To jest najlepsze pytanie jakie można zadać.

Marta: Tak.

Kasia: To jest pytanie które oddziela dziewczynki od kobiet.

Marta: I to jest pytanie, które zaczęłam sobie zadawać, zastanawiać się czasami jak siadam do tekstu. Pod tytułem, no dobrze, ale jednym, dwoma zdaniami o czym ja w ogóle chcę napisać. Nie streszczeniem, nie konspektem, o czym ja chcę napisać. To jest cudowne pytanie, ale jak je dostajesz nagle na klatę i nie miałaś przygotowanej odpowiedzi, to jest krapik.

Kasia: To tak, generalnie więc studiujesz kreatywne pisanie. To jest dokładnie to. To jest miejsce, gdzie ludzie, którzy wydali już jakieś książki zadają ci najbardziej niekomfortowe pytania, przez które nie możesz spać.

Marta: Ojej.

Kasia: To jest to, co robisz na kierunku kreatywne pisanie. Więc zupełnie nie mając pojęcia złożyłam papiery… złożenie w ogóle papierów wyglądało zupełnie inaczej niż wcześniej. Trzeba było złożyć swoje opowiadanie i…

Marta: ooo!

Kasia: I Scarlett była, prawda, w jury. Więc to było takie wooow, jak Scarlett Thomas zaakceptuje moje opowiadanie…

Marta: Jakie to było uczucie wiedzieć, że osoba, której pisanie tak bardzo ci się podoba, przeczyta twój tekst.

Kasia: To było… tak stresujące, że o ile już po tylu latach w Anglii już byłam pewna, że mówię w języku angielskim, mam poczucie humoru i mój język ma mój własny styl, to nagle w tym momencie to wszystko tracisz. Nagle nie mówisz w żadnym języku, jest taki starstruck, że to jest Scarlett Thomas, mój Boże. Przez większość czasu na początku nasza współpraca faktycznie tak wyglądała. Ja chodziłam do niej do biura, ona opowiadała mi o mojej powieści, nad którą pracuję, a ja w głowie miałam jedynie: o mój Boże, to Scarlett Thomas, o mój Boże, co Scarlett czyta, muszę teraz widzieć wszystkie książki, które czyta Scarlett, żeby potem je przeczytać. To było straszne. Teraz jest zupełnie inaczej. Ale co się robi na kreatywnym pisaniu? To jest wspaniałe miejsce. Numer jeden, rzecz która mnie absolutnie zagięła, to to że każdy miał poważny stosunek do pisania. To nie było coś takiego, że ludzie poszli na kreatywne pisanie, ponieważ cośtam pisali. Nie. To byli ludzie, którzy naprawdę chcieli być wydanymi pisarzami i nie chodziło o pisanie do szuflady i babcia mnie chwali i chłopakowi też się podoba, tylko chodziło o takie pisanie, ze tak, chcemy… Ludzie interesowali się wydawnictwami, wiedzieli dokładnie jakich agentów chcą mieć. To było zupełnie niesamowicie inne podejście do pisania.

Marta: To jest w ogóle ten inny rynek niż polski

Kasia: Tak

Marta: Ponieważ w Polsce agentów literackich mają autorzy typu Mróz, którzy po prostu trzaskają tych książek dużo i tak dalej, a takie przeciętniaki, że początkujący i autorzy średniej półki… ja jeszcze siedzę w fantastyce, która jest w ogóle literaturą gatunkową, która pozostaje poza mainstreamem, sprzedaje się w mniejszych nakładach i tak dalej, to żeby ktoś miał agenta…!

Kasia: To zupełnie inny rynek.

Marta: To zupełnie inny świat. Bo z tego co wiem, to na zachodzie bez agenta do wydawnictwa nie podchodź.

Kasia: Absolutnie. Musisz mieć agenta, żeby w ogóle wydawca zobaczył twój manuskrypt.

Marta: To ja umawiam się już teraz z tobą na jakiś kolejny termin. Ja cię ścignę, żebyś opowiedziała trochę o tych realiach. Bo mówię, nie wiem jak to wygląda w literaturze takiej bardziej mainstreamowej, albo w literaturze kobiecej, gdzie tych autorów jest dużo, autorów i autorek jest dużo, oni dużo wydają rocznie i tak dalej, i tam może to wygląda inaczej. W fantastyce nie spotkałam się z nikim, kto by powiedział, że no ma agenta. Może paru autorów ma, tylko ja po prostu też znam tylko wycinek, osobiście tak żebym mogła wiedzieć albo ze słyszenia. Natomiast jest to ciekawa skala przełożenia jak to wygląda na zachodzie. Gdzie z literaturą… Tłumaczenia polskiej literatury na język angielski się zdarzają, ale powiedzmy, że bardzo mało osób ma z tym w ogóle do czynienia gdziekolwiek. Mnie się uda wydać niedługo coś po angielsku, ale to w ogóle z łapanki z Twittera.

Kasia: Nie no ???? wygląda.

Marta: Zaproszono mnie do antologii, tylko że ja napisałam finalnie tekst po polsku, bo stwierdziłam, że nie podejmuję się tekstu ważnego pisać po angielsku. I był tłumacz po drodze.

Kasia: To super, bo tłumaczenie siebie to jest piekło. Tak wygląda piekło – musisz tłumaczyć swoje własne teksty.

Marta: Znaczy ja czasami piszę po angielsku fanfiki, ale tu stwierdziłam, nie, nie nie, to jest zbyt poważne i tak dalej. Tymczasem o agnatach bardzo chętnie cię jeszcze kiedyś przepytam tak generalnie jak to wygląda, no bo to jest ten inny literacki świat. My wiemy, że on istnieje, ale u nas jego tak nie ma. On się pojawia momentami. Pojawia się coraz więcej usług dla autorów. Takich właśnie, ze zanim pójdziesz do wydawnictwa, możesz zapłacić komuś za to, za to, za to. Usług, których ty też w jakiś sposób się zajmujesz, zajmowałaś.

Kasia: Yhym

Marta: I w ogóle. Natomiast, to wchodzi. Ale tak, natomiast… bo przepraszam, przerwałam ci.

Kasia: Nie, ale to jest bardzo dobry temat i bardzo ważny temat, bo szczerze powiedziawszy, to jest… Moja magisterka z kreatywnego pisania, bo robiłam studia magisterskie, to co zmieniło się w moim życiu, przede wszystkim, to zniknął ten cały wstyd, stygma, mówienia o wydawaniu siebie, o pieniądzach w pisaniu, o tym, że chcesz być w księgarni, a nie że… Nie wiem. Jest jakiś taki obraz pisarza, który istnieje, że ty nie możesz po prostu nawet wspomnieć o tym, że chcesz zarabiać z pisania, że nie możesz wspomnieć o tym, że nie wiem, rozwijasz jakąś technikę czy warsztat, że nie możesz wspomnieć, że masz w ogóle redaktora, bo pisarz to ktoś, kto jest natchniony i pod wpływem muzy stowarzyszył ten tekst i ten tekst jest idealny,…

Marta: Taaaa…

Kasia: i … prawda i ty jesteś taki skromny, i jak ktoś cię wyd, to może tak, ale nie będziesz się broń boże promować

 Kasia: I nagle byłam w tym towarzystwie, gdzie wszyscy nauczyciele u nas są pisarzami na uniwersytecie. To jest uniwersytet w Kent w Cantenbury. Bardzo w ogóle polecam ten uniwersytet. Naprawdę jest świetny, bo pisarze są zupełnie różnych gatunków. Więc jeżeli piszesz jakiś rodzaj tekstów, to może być pisarz, który rzeczywiście pisze coś podobnego. Albo przynajmniej czyta coś podobnego. I ci wszyscy pisarze mają agentów. I ci wszyscy pisarze mają wydawców. I żeby być w ogóle nauczycielem na uniwersytecie tutaj i wykładać kreatywne pisanie czy tam prowadzić, bo tam wykładów nie ma, tylko są ćwiczenia ciągle, musisz być pisarzem, który nad czymś obecnie pracuje. Więc to nie może być pisarz, który wydał książkę dwadzieścia lat temu i teraz nic nie wydał. To musi być ktoś, kto ciągle jest w obiegu. Więc masz do czynienia z ludźmi, którzy są wydawani przez wydawnictwa, które ty chcesz żeby cię wydali i robią książki, do których masz dostęp, które są poczytne. Więc to jest zupełnie inny rodzaj relacji.

To jest fascynujące, bo cały czas mi gdzieś tam odniesienia chodzą.

Kasia: Yhym.

Marta: Bo ja zrobiłam magisterkę w Polsce na politechnice i tak dalej, a potem zrobiłam jeszcze dwuletnie, drugą taką jakby magisterkę, tylko dwa lata we Francji i to co mówisz, że masz wykładowców, którzy w tym siedzą. Którzy nie są teoretykami tematu, tylko w tym siedzą. Podczas gdy na przykład we Wrocławiu na Politechnice miałam zarąbistych wykładowców często, to byli ludzie, pracujący na uczelni, to we Francji część wykładów była robiona przez ludzi na uczelni, ale część wykładów była na zasadzie: przyjechał gości pracujący w Arevie, w dużej firmie która robi m.in. pręty paliwowe i tak dalej i prowadził nam sześć wykładów z rzędu. Wszystkie slajdy ostemplowane Arevą, zresztą nie dostaliśmy ich elektronicznie, tylko w druku, żeby ograniczyć redystrybucję.

Kasia: Ale to jest super.

Marta: I to są ludzie z przemysłu. Ja nie mam pojęcia jak to wygląda obecnie na rożnych uczelniach, kierunkach. Mam wrażenie, że uczelnie typu SWPS, tam są ludzie jakby to powiedzieć… Ja zawsze mówiłam, że z przemysłu, ale w kontekście tego, co ty mówisz, to w zasadzie trzeba powiedzieć z biznesu.

Kasia: Yhym. Tak.

Ludzie, którzy po prostu robią te rzeczy na co dzień i przychodzą ci o nich opowiedzieć, a nie o tym jak się je robiło dziesięć lat temu.

Kasia: Tak, tak.

Marta: Zwłaszcza w takiej żywej rzeczy, jaką jest literatura. Ponieważ wykładowca uczący termodynamiki nie musi być w przemyśle, termodynamika się nie zmienia. Ale literatura, nawet sposób pisania, takie rzeczy na co zwracać uwagę w konstruowaniu fabuły. Jak czytam książki napisane 30 lat temu, to one… na przykład są dobre, ale w nich na przykład czegoś brakuje. W fantastyce mam wrażenie, że kiedyś więcej było zabawy światami i tematami, teraz kładzie się nacisk na bohaterów… bardziej. Generalnie chcemy lepiej wiedzieć, co siedzi w duszach bohaterów.

Kasia: No właśnie. To jest super. To się zmienia.

Marta: To się zmienia. Ktoś kto napisał książkę w latach 70-tych, 80-tych i uczyłby pisania tak, jak była ta książka napisana, to ta książka mogłaby się obecnie nie sprzedać, jako książka napisana w roku 2020.

Kasia:Tak

Marta: Jako reedycja, to co innego. Bo wtedy miałaby już status, ale w roku 2020 już by nie poszła. Ludzie oczekują czegoś innego, więc to, że twoi wykładowcy, że właśnie jest to wymaganie – musisz pisać, musisz być teraz na rynku… Cudowne!

Kasia: To jest niesamowite, zupełnie. I to że idziesz potem do księgarni i widzisz książki swoich wykładowców i mówisz sobie, wow, to oni. I relacje miedzy wykłądowcami….

Marta: Znam osobiście.

Kasia:I tak, dokładnie. To jest moja promotorka. I to, co mi się strasznie podobało, to, to że relacje, ale zauważyłam, to od razu przyjechałam do Anglii i to nawet nie chodzi o teraz mówienie o tym jak system angielski edukacji jest zupełnie inny niż polski, i co ja wolę i co uważam, że jest lepsze. Ale w Aglii od samego początku od kiedy tutaj jestem, a byłam literaturze angielskiej, która jest bardzo akademickim kierunkiem w porównaniu z kreatywnym pisaniem. Tutaj mówi się do swoich wykładowców na ty. I jest to tak radykalnie inne. To jest tak niesamowite.

Marta: Miałam to we Francji, też. Trochę to może wynikało z angielskiego, że w angielskim you może być you w liczbie mnogiej i tak dalej, do wszystkich wykładowców mówiło się hi, hello, how are YOU. A nie… Znaczy, nie, sorry, miałam studentów z Emiratów Arabskich, którzy do wykładowców mówili per sir

Kasia: No, tak

Marta: I to tak dziwnie brzmiało.

Kasia: tak, ale tu mówisz po imieniu. Hej, Scarlett, co myślisz o tym i o tym, i o tym. I to sprawia, moim zdaniem, że rzeczywiście, to jest język angielski, on tak brzmi, ale to że używasz pierwszego imienia swoich nauczycieli sprawia że nagle przestajesz się czuć, jak ktoś kto ma patrzeć na tych wspaniałych pisarzy

Kasia: Którymi nigdy nie będziesz. Tylko jesteś jednym z nich. W jakimś momencie drogi, którą oni też przeszli. I oni rozmawiają z tobą właśnie na takim poziomie cały czas. To jest zupełnie niesamowite.

Marta: To cudownie musi działać na motywację i na samoocenę.

Kasia: Tak!

Marta: W sensie czujesz się częścią tego, a nie na zasadzie to jest daleki cel, światło na końcu tunelu, a ja to ten… Nie, to już jest relacja taka…

Kasia: Tak, jesteś częścią dialogu. Jesteś częścią tej literatury. Dokładnie jesteś częścią tej całej historii i dzięki temu trochę też wzrasta ci na pewno pewność siebie i czujesz, twoje ego jest bardzo w pewnym momencie takie dumne z siebie. A z drugiej strony zaczynasz rozumieć, że to nie o ciebie chodzi. Tu chodzi o to, że wszyscy razem próbujemy napisać najlepsze historie, jakie możemy. I tak historia ma być częścią jakiejś większej historii, którą razem tworzymy. I tak jak mówisz. To, że oni wiedzą jaka jest literatura teraz, sprawia że my razem możemy tworzyć tę literaturę przyszłości jest zupełnie niesamowite. I dla mnie to było tak dzikie doznanie, po prostu. Nie spodziewałam się że to będzie tak niesamowicie duchowe doznanie. I oczywiście jest warsztat, który jest ważny i robimy to tak, jak ty opowiadałaś ze swoją grupą, ze swoją sekcją. Polega to a tym, że co tydzień masz przynieść fragment i co tydzień analizujemy te fragmenty. I każdy daje jakieś trudne pytania, na które nie możesz odpowiedzieć i przez to wyrywasz sobie włosy przez nie.

Marta: Z ciekawości, ile jest osób w takiej grupie?

Kasia: Piętnaście osób w grupie.

Marta: Piętnaście osób, czyli tak…

Kasia: Jest intensywnie, ale wiesz, jak to jest. Sześć pierwszych miesięcy i nagle jest osiem osób w grupie. Bo wszyscy chcą pisać, ale nagle stwierdzają, że no cholera pisz co tydzień. I to jest bardzo trudne, a potem zaliczenie magisterki, to był fragment powieści, który był obszerny i to też było dosyć… to był bardzo intensywny, bardzo intensywny okres, ale który cię uczy naprawdę tego, że chodzi o maraton, a nie o wyścig. Chodzi o to, że codziennie siadasz i piszesz. Chodzi o to, że ten tekst nie będzie… że linearnie idzie w górę. I uczysz się redakcji. To było dla mnie niesamowite odkrycie., Dostajesz uwagi i musisz, prawda, je przeczytać, wprowadzić te uwagi. A nie, że napisałeś genialny tekst, dostałeś na studiach gratulacje. No nie.

Marta: Podejście ludzi do redakcji bywa czasami tak, za przeproszeniem, idiotyczne. Znałam trochę ludzi, którzy podchodzili do pierwszej konfrontacji z redaktorem na zasadzie: ale… ale to jest mój styl, ale to tak ten… Trzeba pamiętać, że nie… że celem redaktora nie jest zniszczyć twój styl, twoje dzieło, ostateczna decyzja wedle wszelkich prawideł będzie twoja. Zresztą mam w planach pogadać z koleżanką, która zajmuje się od lat redakcją mniej lub bardziej na ten temat, żeby ona dokładnie opowiedziała jak to wygląda od strony redaktora. Żeby ludzie wiedzieli, że redaktor nie jest tym złem koniecznym. Natomiast dobry redaktor to skarb

Kasia:Tak.

Marta: Bo jeśli znajdzie się redaktora, któremu się chce, który nie idzie pod szablon, bo jest zmęczony i ma mało czasu, to można tak bardzo tekst wyciągnąć w sposób taki, że człowiek sam nie przypuszczał, że się da. I mówię z doświadczenia.

Kasia: Absolutnie. Zapytaj ją czym się różni praca redaktora od terapeuty. jestem bardzo ciekawa tego. Ponieważ masz absolutnie rację. Musisz się spotykać z ludźmi, którzy przychodzą i mówią, że to jest mój styl, są tak defensywni i ja byłam takim człowiekiem sama. Pamiętam mój pierwszy tekst na kreatywnym pisaniu na magisterce. Trzeba było przynieść opowiadanie i to był mój pierwszy workshop kiedykolwiek. Nigdy, nigdy w życiu nikt oprócz moich znajomych nie widział mojego tekstu, a teraz mieli zobaczyć to inni pisarze. Ta grupa ludzi, która pisała świetnie, świetnie. Naprawdę, w tej grupie byli świetni pisarze. I o oczywiście mój nauczyciel był uznanym pisarzem i redaktorem i tak dalej, wiec to było takie super stresujące, ale napisałam opowiadanie, byłam z niego bardzo dumna. Byłam… Pamiętam, że śmiałam się z tego jaka jestem dowcipna i inteligentna. Moje poczucie humoru jest takie świetne, wszyscy to zauważą. I… I… złożyłam to opowiadanie po trzech dniach i miałam napisane idealne opowiadanie, idealne!, było takie zabawne. Pamiętam, że czułam się bardzo inteligentna i bardzo zabawna. To są takie słowa klucze, bo teraz zauważam te słowa jako problematyczne. I… I przyszłam na spotkanie taka – hurra, to będzie… chociaż się stresowałam. Już wtedy tego dnia zaczynałam się stresować, bo jeszcze nigdy nie miałam takiego doświadczenia, gdzie to ktoś będzie analizować tak mój tekst. I usiadłam w klasie i zaczął się workshop, i po prostu… To szło tak. Każda osoba powiedziała: pierwsze zdanie było dobre. Pierwsze zdanie było dobre. Pierwsze zdanie bardzo mi się podobało. Tak pierwsze zdanie było dobre i za każdym razem była taka totalna cisza, totalna cisza, kiedy każde inne spotkanie… ludzie mówili dużo przez 20 minut potrafiła mówić jedna osoba o tym co, jak i każde zdanie. Natomiast tutaj jedyny feedback jaki dostawałam od tych ludzi, to było: pierwsze zdanie było dobre; i czułam tą krempację, że ludzie nie wiedzą jak to powiedzieć, że coś jest nie tak.

Marta: to jest pewna trudność. Chciałam o to zapytać później, ale zszedł temat. To jest tak, że jak jeszcze udzielałam się na forach literackich i pisałam ludziom to, co sądzę o tekście, to dzieliła nas grubość ekranu. Ale w momencie, jak siedzisz w tym samym miejscu i masz komuś powiedzieć, że to było fajne, to było fajne, tego nie kupuję, a to sorry, jest totalna bzdura, gdzie ja na przykład jestem osobą, która bardzo wyłapuje błędy logiczne, a już nie daj bóg ktoś się wpierniczy w jakieś technologie, nie daj bóg związane z energetyką gdzieś odlegle, albo trochę z astronomią, bo z tym też mam pewną historię, więc tu i tam się orientuję. I teraz trzeba to temu człowiekowi powiedzieć. I ja wiem, że powiedzenie mu tego jest dobre, że jeżeli ja mu to powiem, to może on się trochę obrazi i tak dalej, ale jeśli weźmie to sobie do serca, a jeżeli to była naprawdę jakiś taki błąd rzeczowy wręcz, to mu to wyjdzie na dobre. Ale tak z drugiej strony no nie chcesz komuś robić przykrości.

Kasia: Absolutnie.

Marta: Więc to też…

Kasia:Boisz się ich reakcji.

Marta: Nauczenie się tego dla mnie było pewnym problemem, a ja jestem lekko wredną osobą z natury. Nie wiem jak dla ciebie.

Kasia: To było strasznie trudne. Chociaż ja miałam… ja też byłam taka… Nie wiem co to było. Na początku czułam się bardzo pewnie i dawałam ludziom taki szczery feedback, potrafiłam powiedzieć komuś, że jego historia nie miała serca, pamiętam, i potem ta osoba mi dziękowała. Pamiętam jak on pięknie wziął ten feedback. Ale byłam trochę aż za taka… dopóki mój tekst nie był analizowany. Wtedy wszystko się zmieniło. Ale pamiętam, że wtedy mój nauczyciel, słysząc to, że pierwsze zdanie było dobre zapytał mnie, właśnie tak się robi ten feedback, zapytał mnie co ja wiem o byciu 40-letnim księgowym, bo to był bohater tego opowiadania i… i no tak. To pytanie nie dało mi spać. Bo oczywiście, że nic nie wiem. Ale nie wiedziałam, nie rozumiałam wtedy, co to znaczy. Że jak ja mam wiedzieć, nie wiedzieć, to nie mogę pisać o czymś, czego sama nie doświadczyłam. Nie rozumiałam w ogóle tego. Oczywiście chodziło o emocje, czy emocje są spójne z tym, co przeżywa postać, ale nie miałam o tym pojęcia, więc pamiętam, że poszłam do jego biura po tym warsztacie i siedziałam taka zestresowana że to straszne, straszne, a on na to, że to nie katastrofa. To był jego feedback: to nie katastrofa. Myślę Boże, to jest najgorsze! Wywalą mnie z tych studiów. I wtedy on zasugerował, żebym napisała coś zupełnie innego. Historię dziewczyny, która wyjechała z Polski do Anglii na studia. I myślę sobie… Przez trzy tygodnie byłam obrażona na niego. Trzy tygodnie spędziłam, że facet uważa, że ja jestem jakimś początkującym pisarzem, który nie ma żadnych tematów, ani wyobraźni i mam pisać swoją historię i oczywiście po trzech tygodniach przyszło do mnie zdanie i to był początek mojej powieści. Teraz oczywiście nie jest już zupełnie początkiem mojej powieści. Teraz to zdanie w ogóle nie istnieje w mojej powieści, bo redakcja, redakcja. Ale to był taki szok, że na tym polega emocjonalna prawda. Ale jeszcze wracając do tego, co mówisz, to że dajesz komuś feedback co tydzień, ze musisz dawać, to uczy cię tak nie niesamowitego dystansu do swojego pisania. I tak się uczysz redakcji, moim zdaniem, bo uczenie się redakcji na własnym tekście jest praktycznie niemożliwe.

Marta: Nie wiem jak ty to odbierałaś tam, ja mam tylko odbicie od grupy literackiej, ale… mnie też dużo daje… W sensie nie zawsze jestem w stanie pojechać, bo grupa literacka działa stacjonarnie, natomiast pandemia sprawiła, że zaczęliśmy się spotykać on-line i nagle przez parę miesięcy mogłam uczestniczyć w spotkaniach bez konieczności kopnięcia się dwieście kilometrów w jedną stronę w środku tygodnia. Teraz jak były spotkania online, to jeżeli mój tekst nie miał być omawiany, albo nie miałam absolutnie czasu, żeby przeczytać teksty innych, po prostu życie siadło mi krtani i się nie dało, to ja i tak się włączałam, żeby posłuchać pytań innych. Żeby posłuchać na co zwraca się uwagę w tekstach innych osób, bo kiedyś może napiszę coś podobnego. W sensie ten jeden motyw i właśnie ta uwaga będzie mi potrzebna. Czyli uczenie się na cudzych błędach.

Kasia: Tak. Absolutnie. Teraz miałam takie bardzo ciekawe doświadczenia, tu teraz… przez ostatnie kilka lat. Bo po tym jak zrobiłam tę magisterkę z kreatywnego pisania, to jak to jest z tymi ciągami wszelkich uzależnień i tak dalej, okazało się, że Scarlett Thomas, która prawda… która jest boginią po prostu u mnie, zaproponowała żebym robiła doktorat z kreatywnego pisania. Jest coś takiego. Magisterka to jedno, ale możesz robić doktorat. To się nazywa współczesna powieść. Ponieważ twoja powieść jest twoim doktoratem. Wiec tak, tak moja powieść jest teraz moją pracą doktorancką. I Scarlett jest moją promotorką, więc możesz sobie wyobrazić jaki to był szok.

Marta: Autorka, którą czytałaś jeszcze zanim poszłaś na te studia

Kasia: Tak!

Marta: która cię zmotywowała do tego żeby na nie aplikować,

Kasia: Tak…!

Marta: jest teraz twoją promotorką,

Kasia: Stranger than fiction, jest coś takiego. Stranger than fiction. To właśnie jest to. Więc rzeczywiście sześć pierwszych miesięcy naszej współpracy w ogóle nie istniało, ponieważ ja właśnie siedziałam w jej biurze, będąc w takim szoku, że to jest Scarlett Thomas, że to ona, że to musi być ta Scarlett Thomas. Teraz już w końcu wyszłam z tego i zaczęłam traktować ją na równi bardziej. Znaczy oczywiście nadal to jest Scarlett Thomas, ale możemy rozmawiać o mojej książce, a nie tylko o tym że łał Scarlett, jaki.. nie wiem, jaki jest twój ulubiony kolor. Już od tego odeszłyśmy, ale to było kilka lat, bo teraz jestem co, na czwartym roku tego doktoratu czy coś takiego. To takie jest… Ale! Doktorat dał mi możliwość też pracy na uniwersytecie, to jest oczywiście część tego doktoratu, więc sama jestem teraz nauczycielem kreatywnego pisania. Teraz sama jestem dziadkiem i generalnie jest to zupełnie niesamowite, ponieważ mam studentów, którzy przychodzą, analizujemy teksty załóżmy czterech osób z szesnastu, a cała reszta nie wie co robić w tym momencie. Więc musiałam stworzyć jakby cały, prawda, system tego, jak słuchać komentarzy, które nie dotyczą twojego tekstu w taki sposób, żebyś mógł to przyswoić sobie i to wykorzystać dla siebie, tak jak ty mówisz, prawda?, że słuchasz czyiś uwag, bo może ci się to przydać w przyszłości. To jest dosyć skomplikowane i ludzie tego też nie wiedzą automatycznie jak robić.

Marta: Tak, no bo są skupieni na swoim tekście, na tym co piszą i mają uwagi do cudzego tekstu, ale takie przełożenie, to chyba pojawia się gdzieś w pewnym momencie. Znaczy ja już teraz mam to… ja w ogóle twierdzę, że zajmowanie się pisarstwem psuje przyjemność czytania książek. Bo jak ja czytam książki to czasami mam takie: to bym napisała inaczej.

Kasia: Tak, nigdy nie przestajesz.

Marta: Mózgu, nie, nie, przestań. Jeszcze jak czytam jakieś gatunki bardzo odległe od tego co piszę, no to gdzieś to się wyłącza, ale jeżeli czytam fantastykę, jakieś science-fiction zwłaszcza… mózgu, stop! Ja chcę po prostu przeczytać książkę, a nie zastanawiać się, że mmmm, to jest dobry zabieg, kurczę muszę to sobie zapamiętać, bo on może mi się kiedyś przydać. Nie. ja tylko chciałam przeczytać książkę. Mózgu, sthap. Ale z drugiej strony umiejętność szukania nauki w  cudzych tekstach oszczędza ci porażek.

Kasia: Tak. ja to nazywam świadomym czytaniem i świadomym pisaniem. I świadome czytanie, czyli właśnie mózgu, który nie możesz przestać dążyć, skoro nie możesz przestać, to jedziemy z podkreślaniem tych zdań, które nam się podobają. Ale jest to niesamowite jak, jak trudno jest dawać i przyjmować feedback. Jak bardzo trudno jest dawać komuś feeedback. Bo bardzo często teraz widzę na moich studentach, oni robią licencjat z kreatywnego pisania, nie magisterkę, wiec bardzo często mają 19 lat, a nie tam… na magisterce ludzie mieli czasem i 50, czasem laty 30, czasem lat 21. Natomiast tutaj masz tych 19-nastolatków, 20-stolatków i oni się bardzo boją urazić czyjeś uczucia, oczywiście. I cześć z nich… cześć z nich przychodzi na kreatywne pisanie jeszcze na zasadzie, a bo to jest subiektywna ocena, więc łatwo ją dostanę, bo przecież pisanie jest subiektywne i to tak nie, nie. Więc musi przejść przez tę barierę. Ale właśnie dawanie feedbacku, który jest inny niż fajne, podoba mi się, albo lubię postać, jest fajna. Ładny opis. Musisz… no tak, to nie jest pomocne.

 Marta:  Fajne pisz dalej.

Kasia: Tak. Fajne pisz dalej. Chcę przeczytać więcej. Więc zawsze sugeruję im żeby przyszli z przynajmniej dwoma pytaniami do pisarza, do autora. Żeby przyszli z sugestią odnośnie tego, jak rozwinie się historia, bo to jest właśnie odpowiedź na pytanie, które zadałaś na początku. O czym jest ta historia? O czym jest ta powieść, prawda? I też zaczynamy feedback od tego, że każde z nich ma powiedzieć o czym wg niego jest ta historia. Bo to jest najtrudniejsze. Bo czasem wchodzisz w ten monologowy stan głównego bohatera, który opowiada o jakiś wydarzeniach i wchodzisz we flashback, we flashback, we flashback kolejny.

Marta: Taaa. Piąta dygresja do dygresji z dygresji.

Kasia: O czym jest historia.

Marta: Ostatnio w podkaście rozmawiałam z koleżanką o grach komputerowych i tam może nie ma dygresji, ale właśnie zastanawiałyśmy się nad przełożeniem gier na powieści i gry mają side questy, które w powieści są ekwiwalentem takiej dygresji do dygresji. Wszystko super, ale: po co? co ja czytam?

Kasia: Łał. Podoba mi się strasznie, taki temat. Szczególnie, że jednym z byłych już doktoratów Scarlett jest taki pisarz, nazywa się Gonzalo Garcia. Bardzo go polecam. Nie ma jego tekstu przetłumaczonego na polski, ale jest  dostępny w języku angielskim i on uwielbia gry komputerowe, więc bohater też jego powieści jest kimś kto pisze gry. I musi napisać grę, ale właśnie jego dziewczyna z nim zerwała, wiec wszystko co tworzy, co pisze zaczyna wchodzić w tę jego depresję po rozstaniu, w jego cierpienie. Te gry właśnie mają side questy, które nie mają sensu, nie są skupione i nie są heroiczne i nie mają tego.. i to jest ciekawe.

Marta: Bo gry to w ogóle jest szeroki temat, mnie mocno przerastający, bo ja nie gram w gry komputerowe, więc tamten odcinek był w ogóle taki – dla mnie pełen nowości. Natomiast to właśnie takie popadanie w dygresje i tak dalej, czy to różne sposoby… Jak piszesz, jak tworzysz brzmią ciekawie, ale w medium, jakim jest powieść się nie sprawdzają, bo jednak czytelnik mniej więcej musi wiedzieć dokąd zmierza. Bo jak zaczynasz myszkować za daleko, to…

Kasia: To są rzeczy, których się nauczyłam na kreatywnym pisaniu. Jedna z nich, taka mantra właściwie powtarzana przez niektórych nauczycieli, która była dla mnie bardzo szokująca na początku, to powieść to nie życie, powieść to nie życie i zawsze mi się wydawało, że takie dziwne. Ale przecież ja próbuję stworzyć coś, co będzie jak życie. Ale nie, w powieści rzeczy są tylko ciekawe. W życiu natomiast nie, prawda? W życiu rzeczy dzieją się przez przypadek. W powieści nie, nie chcesz mieć desu ex machina cały czas. Nie chcesz, żeby coś nagle się działo.

Marta: Albo nawet nie deus ex machina, tylko że niektóre rzeczy nie prowadzą do niczego. Po prostu się zdarzają. Kiedyś miałam taką frustrację, że dlaczego jeżeli mój bohater znajdzie na przykład pierścionek na chodniku, no znalazł, koniec, kropka, on się nie liczy. No nie, w powieści os się powinien jednak liczyć. 

Kasia: Tak. I to też byłą taka nauka. To co mi się bardzo podobało na tym kreatywnym pisaniu, nadal mi się bardzo podoba, bo teraz jest trochę inna zabawa, ponieważ doktorat wygląda zupełnie inaczej, już nie mamy tych spotkań razem, sami się spotykamy, ale każdy pisze sobie sam i spotykamy się tylko z naszymi promotorami na jakiś czas… raz w miesiącu właściwie, albo dwa razy w miesiącu, więc to wygląda inaczej. Ale na kreatywnym pisaniu to, co mi się bardzo podobało, to to że było jednak to myślenie o czytelniku zawsze. Wszyscy chcieliśmy być wydanymi pisarzami, więc już nie było takich wymówek na zasadzie: a, bo ja chcę o tym napisać. Nie, marnujesz w tym momencie czas czytelnika. Czytelnik wchodzi do księgarni, widzi pierwsze zdanie i chce wiedzieć, czy chce się zaangażować w twoją historię czy nie. Jesteś początkującym pisarzem, nie masz nazwiska, no to nie możesz po prostu opisywać teraz, jak twój bohater budzi, przegląda się w lustrze i wygląda nie wiem jak… To nie ma znaczenia, jeżeli czytelnik nie wie że to ma znaczenie, to nie będzie poświęcać…

Marta: A potem schodzi na śniadanie.

Kasia: Tak. Budzik go budzi. Jak codziennie obudził go budzik. I to jest takie… Nie. Jeżeli się nudzisz, to jest niesamowity wyznacznik tego, że czytelnik też bezie się nudzić. Ale ja mam do ciebie ciekawe pytanie. Bo…

Marta: Oh God!

Kasia: Bo mnie to interesuje. Bo okey, byłam już w tym kraju, gdzie kreatywne pisanie istnieje i było mi trochę łatwo, bo kiedy już poszłam na kreatywne pisanie, to było to takie społecznie, załóżmy akceptowane. Kreatywne pisanie w Anglii istnieje od dłuższego czasu, a w Ameryce to już w ogóle, prawda? Tam są pisarze typu Nabokov, którzy też wykładali to pisanie kreatywne i tak dalej. Więc nie ma takiej stygmy. Natomiast w Polsce ja bardzo często spotykam się z komentarzami typu jest się pisarzem, albo się nie jest, pisania człowiek się nie uczy, prawda? że… i tak dalej. Więc jestem ciekawa, jak to się stało u ciebie, że stwierdziłaś, ze tak redakcja tak, warsztat tak, rozwijanie, tak chcę mieć grupę gdzie dajemy sobie uwagi i to mnie interesuje co inni… i nie mówię tak, bo ja tak chcę.

Marta: Wiesz co, u mnie to było… Znaczy dużo przypadków. Ponieważ ja pisałam sama dla siebie i opowiadając gdzieśtam na wakacjach w dziesięć rodzin moje pierwsze opowiadania. Opowiadając je po ciemku, przy ognisku młodszej części dzieciaków. Więc mi się to podobało. Moja mama miała przez długi czas podejście pod tytułem: że do tego trzeba mieć jakiś wrodzony wyższy talent i tak dalej, ale dopóki najpierw w liceum po prostu miałam przyzwoite wyniki, a potem na studiach miałam te minimum 3.0 na koniec semestru z każdego przedmiotu, albo więcej, żeby zdać na kolejny semestr, to miała podejście takie: róbta co chceta. Wiec ja robiłam co chciałam. Gdzieś tam po drodze odkryłam fora internetowe. Zaczęłam… Znaczy ja pisałam najpierw opowiadania. Potem poznałam czym są fanfiki, więc jak miałam te fanfiki, to pojawiło się nagle grono czytelników, którzy chcieli to czytać, ponieważ pisałam o bohaterach, o których chcieli czytać. Po pewnym czasie wróciłam do swoich opowiadań, a potem zdarzył się… Ja sobie powiedziałam, że jak skończę studia we Francji, to daję sobie pół roku przerwy. Bo ja studiowałam siedem lat bez przerwy i to nie, że powtórki i tak dalej. To po prostu było siedem lat studiów ciągłych, bo zrobiłam jedne po drugich. I robię sobie przerwę. I wtedy trafiłam… Ja chyba trafiłam no to z jakiejś takiej analizatorni, że na tym forum są takie głupie teksty, że tam niektórym się w głowach poprzewracało i oni tam zanalizowali tekst. Ja tam w sumie weszłam, dlatego, że na bezrobociu mi się nudziło i chciałam się pośmiać. Jakieś dwa lata później byłam administratorem tego forum. Forum teraz już w zasadzie prawie nie istnieje. Natomiast tam się trafili ludzie, którzy też chcieli pisać lepiej. Czyli nie oczekiwali komentarzy: dobre, pisz dalej. Tylko chcieli dostać feedback, więc tu się rozkręcało, rozkręcało i ja sobie to robiłam, pisałam. Sekcja literacka pojawiła się dlatego… Ja należę do Sekcji Literackiej Ślaskiego Klubu Fantastyki czyli klubu z Katowic, a mieszkam we Wrocławiu, ale mam znajomych w Katowicach i koleżanka tam dołączyła i opowiadała jak to jest fajnie, jak to jest fajnie i sobie kiedyś powiedziałam takie: dobra! A miałam akurat straszną posuchę literacką. Nie szło mi nic. Patrzyłam na zdania i twierdziłam, Boże piszę tak jakby zdania rąbali siekierą i tego się nie da czytać. I sobie powiedziałam, że jeżeli uda mi się to opowiadanie skończyć, to się zapiszę do tej sekcji i tam pojadę z tym opowiadaniem. No i pojechałam. No i pojechałam i jestem w niej od jakiś, jeju, trzech lat z hakiem mniej więcej?  Natomiast tu nie było czegoś… Ja nie miałam nigdy takiej ambicji, że… nie wiem. Ja do tej pory nie napisałam tej wielkiej powieści. Znaczy napisałam jeden utwór powieściowej długości, ale…  No i to był tekst na pięćdziesiąt parę tysięcy słów i to jest najdłuższe co ja napisałam. Skończone. Ja głównie piszę opowiadania. Nie mam tego takiego, że piszę, bo mam powieść, którą chcę wydać. Mam jakieś szkice, ale ja cały czas podchodzę do tego na zasadzie: czy ja to chcę teraz robić? Ja jestem opowiadaczem, ja lubię krótkie formy i na razie tym sobie ciągnę… I ponieważ obracam się jednak na studiach i w pracy obracam się z ludźmi po kierunkach ścisłych to dla nich to pisanie jest takie: o! a jak? W sensie, dla nich jest to tak dalekie, że czytają książki i tak dalej, ale bardzo rzadko sami próbowali w to brnąć, że mają raczej takie podejście: o ciekawe, a wydałaś coś, a można cię gdzieś przeczytać, a pożycz i tak dalej. Jak gdzieś komuś powiedziałam, że wydałam kiedyś antologię opowiadań, dawno temu i nie prawda, to momentalnie poszło po całym biurze i wszyscy wiedzieli, bo to było dla tych ludzi ciekawe, po prostu. Aha, ktoś pisze, ktoś, kto nie boi się z tym wyjść do ludzi. To powiedz mi jak to jest? Piszesz coś teraz. 

Kasia: To jest niesamowite, absolutnie. To jest bardzo ważne, co mówisz, bo rzeczywiście prawda, że kiedy ja pisałam jak byłam nastolatką, czy tam człowiek ma dwadzieścia lat i jeszcze jest na tych pierwszych studiach, to wszyscy coś tam piszą. Każdy coś tam pisze. A potem nagle…

Marta: Nie na Politechnice.

Kasia: No… Ale potem jest tak coraz rzadziej, rzadziej, rzadziej i rzadziej, nawet ludzie co pisali, już nie piszą. I nagle zostaje rzeczywiście taka grupa jakaś która pisze i staje się takim człowiekiem, który łał, że naprawdę ci się chce, że wszyscy siedzą na Netflixie po pracy, a ty siedzisz i piszesz. To jest bardzo dziwne, wiec może coś co robisz, to jednak inaczej niż ten nastolatek, który grafomańsko coś robił. No…

Marta: nawiązując… moja mama miała takie podejście, że to trzeba mieć ten wyższy jakiś talent, ale pozwalała mi to robić, bo moja nauka nie cierpiała na tym hobby, więc czemu nie. Do tej pory moja mama moich tekstów nie czyta, ale się nimi chwali. Ona ich nie czyta, bo ona się boi, że się jej nie spodobają. 

Kasia: Ja mam na to sposób pisząc po angielsku. Moi rodzice nie mogą mnie czytać, wiec jestem… Więc nie muszę się bać. Teraz też piszę trochę po polsku, ale jest to dla mnie niesamowite. Ty masz absolutnie taki stosunek do pisania, jaki ja bym chciała, aby każdy miał. Bo właśnie z taką ciekawością o tym mówisz, zainteresowaniem, ale bez takiej desperacji, którą ja czasem widzę… ja u siebie to widzę bardzo często. Kiedy zaczęłam pracować nad powieścią, to ta powieść była wszystkim, ta powieść decyduje o mojej wartości siebie i to był tak toksyczny związek przez długi czas. Dopiero teraz jakby, myślę że opowiadania mnie zbawiły, i teraz też bardzo często, znaczy dużo częściej widzę się w małej formie, a powieść jest czymś co piszę, bo ta historia przyszła w tej formie.

Marta: To jest też rynek trochę. Znaczy ja nie wiem jak to wygląda na rynku anglojęzycznym, ale wiem jak to wygląda w Polsce. Ja opublikowałam trochę opowiadań czy to w antologiach konkursowych, czy to w antologiach klubowych, gdzieś się dostając nie konkursowo, tylko wysyłając; ostatnio w Nowej Fantastyce i mimo wszystko często mi się zdarza, że ktoś mnie gdzieś określa, że jestem przed debiutem. Że idea jest taka, że celem pisarza jest wydać powieść, wiec jeśli piszesz opowiadania, to ciągle jesteś na tej drodze, żeby w końcu wystartować, a ja mam takie…

Kasia: Nienawidzę tego. Bo Raymond Harvey i George Sunders, mój ukochany pisarz, który napisał jedną powieść, która nawet nie wygląda jak powieść ile…? Cztery lata temu. To była jego pierwsza powieść. Ale pisze tylko opowiadania. Raymond Harvey, który nigdy nie napisał powieści i to jest taka alternatywa dla Hemingwaya, moim zadnieniem dużo lepsza. Nie, nie wiem. Tacy pisarze jak Czechov, prawda? No i nagle masz tą całą klasykę opowiadań. Oczywiście opowiadanie ma jakby… tutaj też tak jest często, że piszesz opowiadania i kiedy powieść, kiedy powieść? Ale…

Marta: Jakoś gdzieś się utarło, że każdy ma tę wielką historie do opowiedzenia, a nie… znaczy ja piszę opowiadanie średnio pół roku. takie na 15k słów. Bo to jest napisanie pierwszej wersji, zapoznanie się z całym światem, bo pisząc fantastykę, science fiction ja muszę sama otrzaskać się z technologią świata. Więc jest ta pierwsza wersja, gdzie na początku jest taki info dump, że to boli zwykle, bo ja się boję, że nie będę mogła tego wyjaśnić później, bo będzie akcja, więc ja to muszę wyjaśnić teraz. Nie. I potem jest to miejsce. To się da zrobić. Spokojnie. Ale to jest druga wersja. Plus ja redaguje metodą… małe poprawki redaguję, jak musze zredagować cały duży akapit, to go kasuję i piszę od nowa.

Kasia: Tak, jak też. Nowy dokument i zaczynanie od nowa.

Marta: Tak. Więc to trwa. Jak ja sobie teraz wyobrażę, że jeżeli ja potrzebuję pół roku na napisanie opowiadania, z którego jestem naprawdę zadowolona, i to pół roku między jesienią a wiosną, bo latem robi się gorąco i ja nie jestem w stanie myśleć, ja umieram przy 25 stopniach Celsjusza. No to…  

Kasia: Ja teraz ciągle myślę o tych wszystkich pisarzach, bo teraz mój umysł produkuje tylko te imiona. Lucie Bellyn, Juno Diaz i to są wszystko ludzie, którzy piszą opowiadania, ale przede wszystkim George Sunders, bo to mój najukochańszy pisarz na świecie. I jego najdłuższe opowiadanie zajęło mu 12 lat. 12 lat pisania jednego opowiadania i szczerze powiedziawszy czytając je: absolutnie tak. Każde słowo jest idealne. Ja mogę czytać to opowiadanie pięć razy dziennie i być wstrząśnięta.

Marta: Podasz tytuł?

Kasia: Tak. O Boże. Niestety George Sunders został przetłumaczony trochę kiepsko na język polski, delikatnie powiedziawszy.

Marta: Daj po angielsku. Jest bardzo dużo osób, które czytają po angielsku, więc…

Kasia: Tak. Okey. The Semplica-Girl Diaries. To jest ze zbioru opowiadał „Dziesiątego grudnia” , „10th of December” i jest to… i jest dostępne za darmo na stronie New Yorkera, to opowiadanie. Więc no, wyśle ci link, żebyś mogła opublikować. Jest absolutnie mistrzowskie. Dwanaście lat.

Marta: Ja go wrzucę w opisie podkastu na YT i… chyba jestem w stanie dać na Spotify, on się chyba zaciągnie. Na pewno u mnie na stronie, drodzy słuchacze, będzie ten link. Będzie.

Kasia: Ale właśnie chciałam powiedzieć, że słyszę ciebie i też to samo czuję, że to cało kreatywne pisanie, ten cały kierunek, te wszystkie studia to tak naprawdę czego mnie nauczyły, to redakcja, redakcja, że pisanie to jedno, ale liczy się redakcja. Prawda? Uczysz się redakcji. George Sunders mówi o tym, że redakcja to uczenie się kochania lepiej swojej historii i to prawda. I pytasz ją ciągle: coś jest z tobą nie tak, widzę, że się nudzisz historio, powiedz mi. I ona mówi, ta historia, zawsze to opowiada: jestem taka nudna. I wtedy podchodzisz do tej historii i powiedz mi kiedy, czemu? Co możemy zrobić, żebyś była ciekawsza? Więc podchodzisz z takim cudownym… ale absolutnie, kreatywne pisanie – tylko i wyłącznie redakcja. Pisanie jest super, ale to w redakcji pojawia się ta cała magia, prawda?

Marta: Okey, będę trochę zamykała odcinek, ponieważ zbliżamy się do pięćdziesiątej minuty, i godziny.

Kasia: Transkrypcji.

Marta: Tak, transkrypcja trochę potrwa, ale nie… ja bym tak mogła jeszcze długo. Ja cię sobie jeszcze ściągnę, na takie dalsze pogadanie, między innymi na temat agentów. Myślałam, żeby cię pociągnąć jeszcze anegdotą o zarobki, ale nie, o to cię zapytam wtedy. Znam parę fajnych… FAJNYCH, tutaj robię królicze uszy, historii z polskiego podwórka jak się podchodzi do zarobków. Ale to temat na inny raz.

Kasia: Bardzo chętnie.

Marta: natomiast właśnie… podsumowując studia creative writing. Powiedziałaś, że to nie są studia teoretyczne, to jest w zasadzie… studia składają się z pracy na żywej tkance tekstu. Z tego że słuchasz, co robisz źle i mówisz innym co robią źle i z tego wychodzi coś cudownego.

Kasia: Tak. Plus, najważniejsze, jesteś w tym środowisku. Środowisko to wszystko, prawda? Nagle jesteś dookoła innych pisarzy. Nagle i ty też jesteś pisarzem, a nie aspirującym pisarzem, a nie kimś, kto coś tam pisze. Jesteś pisarzem. Jesteś w rock&rollowej szkole pisania. Dzielicie się swoim pisaniem, bo każdy chce, żeby ta historia była najlepsza, na jaką was stać i potem myślicie o tym, co dalej. To jest takie pytanie, które zawsze tam jest. Co dalej? Co z tym zrobisz? Gdzie to wyślesz?

Marta: I wspieracie się w tym wszystkim.

Kasia: Tak.

Marta: Przestajesz być tą wyspą na ocenie, tylko są ci ludzie, którzy czytają twoją historię w tym momencie, kiedy ona nie jest idealna.  

Kasia: I zadają ci te straszne pytania.

Marta: I motywują cię… znaczy, jedno że cię siatka zajęć po prostu motywuje.

Kasia: To jest jedno.

Marta: A to z ciekawości. Takie bardzo techniczne pytanie. Ile godzin stricte na uniwersytecie takich zajęć tygodniowo, cirka?

Kasia: W Anglii jest z tym frajda normalnie. Ludzie w Polsce mi mówili jakieś straszne rzeczy. W Anglii masz dwa przedmioty w tygodniu, trzy godziny każdy z nich. Masz sześć godzin w tygodniu zajęć. I to jest normalne w Anglii. To było dla mnie takie szokujące.

Marta: Oh God. To ja nawet we Francji miałam dwa wykłady dziennie, ale każdy trwał trzy godziny.

Kasia: A tutaj sześć godzin w tygodniu.

Marta: Dużo czasu, w sensie, nie możesz powiedzieć, że nie miałaś czasu napisać kolejnego fragmentu.

Kasia: Nie. Miałam inne wymówki, ale to nie była jedna z nich.

Marta: Okey. Ja ci bardzo dziękuję za przybliżenie tego w ogóle. Troszeczkę było dużo dygresji, ale się fantastycznie rozmawiało. Chciałabym jeszcze tylko powiedzieć, że działasz w Internecie jako Powieściologia.

Kasia: Tak.

Marta: I dzielisz się także tą radością grupowego pisania i dzielenia się tekstami organizując między innymi… ja to się dokładnie nazywało, żebym teraz nie zrobiła… kiedy się spotykaliśmy online na zoomie i było właśnie ileś osób które po prostu mogły przeczytać swój tekst. Nie pod ciężką ocenę, ale po prostu przeczytać innym swój tekst. Ty to jakoś nazywałaś…?

Kasia: Pisarski open-mic. Tam gdzie ty zagięłaś po prostu wszystkich swoim tekstem. I mnie również. Musze powiedzieć, że to dopiero było absolutnie niesamowite. Nie tylko tekst sam w sonie, ale twój odczyt tego tekstu.

Marta: Dziękuję.

Kasia: Więc tak, to pisarski open-mic, który odbędzie się 10 września.

Marta: O! ja się postaram do dziesiątego… nie, na pewno do 10 września ten odcinek się ukaże. Kasię można znaleźć jako Powieściologię na Twitterze i na facebooku również. Więc polecam po prostu zaglądać, kiedy to się będzie działo, ponieważ spotkania odbywają się na zoomie kto ma kamerkę ten ma, kto nie ma ten nie ma. Można się zgłosić po prostu jako słuchacz i posłuchać i potem powiedzieć co się podobało, albo po prostu nic nie mówić i po prostu posłuchać. Nie ma obowiązku. Nikt nikogo nie wywołuje do tablicy. Robisz też poranki kiedy piszesz po prostu, kiedy nie ma nic mówionego tylko na Youtube uruchamiasz spotkanie na żywo kiedy ty piszesz i ktoś inny może sobie ciebie włączyć obok i popisać z tobą. Nie musi mówić co, nie musi mówić jak, po prostu popisać.

Kasia: Tak, tak. I ludzie to lubią z jakiegoś dziwnego powodu. Tworzę jakiś nowy pisarski fetysz. Zamiast pisać patrzysz jak inni piszą. Ale idea jest taka, że rzeczywiście ja jestem z tobą i ty piszesz ze mną i piszemy razem. I ludzie przychodzą i piszą, więc tak robię to chorych godzinach – siódmej rano. Planujemy także robić to o chorej godzinie szóstej rano, między innymi dla ciebie, ponieważ ty zaczynasz pracę o siódmej rano, wiec czemu nie obudzić się o czwartej.

Marta: W dni, kiedy mam home office jest to wykonalne, bo tak, to muszę 6:30 wyfrunąć, ale jak będzie dzień, kiedy będę miała home office i nie będę padała na pysk kiedy, na przykład teraz Perseidy latają w nocy i ja wracam do domu o jakiś paranoicznych porach. Bo robię zdjęcia. Ale jako osoba, która też pisze NaNoWriMo, więc wie jaka to jest frajda pisania w grupie nawet spotykając się w kawiarni, gdzie siedzi 10 osób dookoła stolika i nikt nic nie mówi, wszyscy walą w klawiszki. Jest to fajne, mobilizujące i organizujące. Sposób organizowania sobie pisania jest wiele, ja jeszcze używam takiej gry on-line, ale to też jest inny temat. Ale jeśli ktoś chciałby zobaczyć jak mu się pisze ze świadomością, że ktoś inny też pisze. jak ostatni raz zaglądałam do ciebie to ty w ogóle pisałaś ręcznie.

Kasia:  Tak, ja piszę ręcznie. To jest mój sposób na perfekcjonizm.

Marta: Człowiek zaczyna oszczędzać słowa, kiedy musi popracować nadgarstkiem.

Kasia: tak. Potem przepisywanie tego to jest trochę jak ta twoja transkrypcja, tylko, że wiesz, no właśnie…

Marta: Ale to też jest dobra pierwsza redakcja.

Kasia: Tak.

Marta: Ah, kolejna dygresja do dygresji. Dobrze. Zakańczając. Tak jak mówiłam, drodzy słuchacze, Kasię można znaleźć jako Powieściologię na twitterze, na facebooku. Ja umieszczę w opisie odcinka… na pewno na stronie, na pewno na youtube, zobaczę czy uda mi się to dobrze podpiąć pod Spotify i Apple Podcasts, żeby tam to było widać. Jakby tam nie było, to wiecie, gdzie szukać: www.marszowickiepola.pl albo youtube „I tak dalej” i trzeba przefiltrować sobie przez kanały, bo inaczej mnie jeszcze nie znajduje. Jestem malusieńkim kanałem, więc… inaczej trudno. I wszystkim moim gościom, do tej pory, zadaję takie pytanie: czy masz coś jeszcze do powiedzenia na pożegnanie dla ludzi, którzy słuchają tego podkastu?

Kasia: To powodzenia, nie jesteś sam. Nie jesteś sam. Myślisz, ze jesteś sam. Nie jesteś sam.

Marta: Zważywszy na twoją działalność jak najbardziej to pasuje. Bardzo dziękuję ci za godzinę czasu poświęconą na tę rozmowę. Na pewno cię jeszcze ścignę, bo ja bym tak mogła jeszcze kolejne trzy godziny, tylko jak…

Kasia: Ja też. Dziękuję.

Marta: Podzielmy to tez na kawałki i będzie super. Dziękuję ci pięknie.

Dodaj komentarz