Było jutro

Moje pierwsze podejście do pisania o Zielonej Górze.

Nie lubił wracać o tej porze. Było za późno, żeby ostatni imprezowicze niepewnym krokiem sunęli do domów i za wcześnie, aby zaspani pracownicy pierwszej zmiany cicho przemykali między blokami. O tej godzinie nawet pociągi nie przejeżdżały przez Zieloną Górę i cisza wierciła w uszach. Własne kroki rozlegały się zdecydowanie zbyt głośno, a każdy szelest rozbrzmiewał nienaturalnie i niepokojąco. Nie wiało. Niebo było ciemne. Gwiaździste i bezksiężycowe. Bloki osiedla Pomorskiego spoglądały na Krystiana Zawadę czarnymi oczami okien, w których nie odbijało się nic, jakby niczego przed nimi i za nimi nie było. Ani jutro, ani wczoraj, tylko ulotne tu i teraz.

Carpe diem!

Zaśmiał się.

Idąc starał się ignorować pojawiający się niekiedy nieprzyjemny swąd . Nie było go tu. Swądu. Nie teraz. Był pod koniec XVIII wieku – Krystian czytał o tym jeszcze zanim zdecydował się zjechać w czasie, bo nie mieli stuprocentowej pewności do kiedy trafi; zawsze istniało ryzyko. Już będąc tutaj próbował zrozumieć, dlaczego akurat tamte lata przebijają najwyraźniej? Czemu nie jakieś inne? Przyjemniejsze. Złośliwość losu wydawała się równie dobrą teorią jak niejednorodność memów, wpływ obecnej świadomości i pamięci, na stan poprzednich warstw. Chciał to przeliczyć, sprawdzić, ale tu nie było jeszcze komputera i języka, który by temu podołał.

Przeciął trawnik. Miał wrażenie, że nabot lśni w ciemności i blask ten próbuje go dogonić. Złapać za piętę.

Zanurkował w klatkę schodową. Nie zapalał światła i tylko przypadkiem zauważył wciśniętą między drzwi a framugę kopertę, zanim spadła na ziemię.

Była prosta. Najtańsza biała do dostania na każdej poczcie w mieście. Nie opisano jej adresem nadawcy, nie naklejono znaczka, a jedynie równym, niemalże technicznym pismem zaadresowano.

Sz. P. Krystian Horosztyński

Zamarł z nią w dłoni w pokoju pełnym starych map, książek, wydruków i odręcznych notatek, spływających ze stołu niczym zegary Dalego. Od dwudziestu lat nie był Horosztyńskim. Krystian Horosztyński w ogóle się jeszcze nie urodził i nie znajdzie się tu wcześniej jak za lat sześćdziesiąt, a jednak do niego, a nie Zawady, zaadresowano list.

Zorientował się, że drżą mu ręce, gdy koperta wypadła spomiędzy palców i cichutko pacnęła o podłogę.

W bloku panowała cisza. Nikt nie spuszczał wody, nie chodził tupiąc. Przez zamknięte okno na szóstym piętrze nie wpadało do środka światło ulicznych latarni i ciemność otulała go dokładnie. Agnieszka spała za ścianą, gdy najciszej jak potrafił rozrywał papier. […]

Fantazje Zielonogórskie 5 - okładka

Wydawca: Ad Astra
Premiera: 01.09.2015
ISBN: 9788394227531

Spis treści

Peter Watts
   Peter Pan

Peter Watts
   Piotruś Pan

Monika Kasprowiak
   Król Szczupak

Marta Krajewska
   Czego należało dowieść

Marek Starosta
   Bóg, Który Przychodzi

Dominika Hejduk
   Miasto srok

Marek Palutkiewicz
   Familariusz

Dorota Dziedzic-Chojnacka
   Nihil fit sine causa

Marta Magdalena Lasik
   Było jutro

Krzysztof Gniady
   Zbieracz Pijanych Hansów

Filip Koziński
   Saudade Pana

Alicja Tempłowicz
   Sroki z Wieży Głodowej

Marek Zychla
   Af Rika

Adam Froń
   Grunberg One

Igor Myszkiewicz
   Bruk

Zbigniew Kulczycki
   Dom

Bartosz Gorczyca
   Conjuncito

Maciej Dobrowolski
   Narodziny

Fantazje Zielonogórskie 5 - okładka

Fantazje Zielonogórskie 5
Wydawca: Ad Astra
Premiera: 01.09.2015
ISBN: 9788394227531

Spis treści

Peter Watts
   Peter Pan

Peter Watts
   Piotruś Pan

Monika Kasprowiak
   Król Szczupak

Marta Krajewska
   Czego należało dowieść

Marek Starosta
   Bóg, Który Przychodzi

Dominika Hejduk
   Miasto srok

Marek Palutkiewicz
   Familariusz

Dorota Dziedzic-Chojnacka
   Nihil fit sine causa

Marta Magdalena Lasik
   Było jutro

Krzysztof Gniady
   Zbieracz Pijanych Hansów

Filip Koziński
   Saudade Pana

Alicja Tempłowicz
   Sroki z Wieży Głodowej

Marek Zychla
   Af Rika

Adam Froń
   Grunberg One

Igor Myszkiewicz
   Bruk

Zbigniew Kulczycki
   Dom

Bartosz Gorczyca
   Conjuncito

Maciej Dobrowolski
   Narodziny

Nie lubił wracać o tej porze. Było za późno, żeby ostatni imprezowicze niepewnym krokiem sunęli do domów i za wcześnie, aby zaspani pracownicy pierwszej zmiany cicho przemykali między blokami. O tej godzinie nawet pociągi nie przejeżdżały przez Zieloną Górę i cisza wierciła w uszach. Własne kroki rozlegały się zdecydowanie zbyt głośno, a każdy szelest rozbrzmiewał nienaturalnie i niepokojąco. Nie wiało. Niebo było ciemne. Gwiaździste i bezksiężycowe. Bloki osiedla Pomorskiego spoglądały na Krystiana Zawadę czarnymi oczami okien, w których nie odbijało się nic, jakby niczego przed nimi i za nimi nie było. Ani jutro, ani wczoraj, tylko ulotne tu i teraz.

Carpe diem!

Zaśmiał się.

Idąc starał się ignorować pojawiający się niekiedy nieprzyjemny swąd . Nie było go tu. Swądu. Nie teraz. Był pod koniec XVIII wieku – Krystian czytał o tym jeszcze zanim zdecydował się zjechać w czasie, bo nie mieli stuprocentowej pewności do kiedy trafi; zawsze istniało ryzyko. Już będąc tutaj próbował zrozumieć, dlaczego akurat tamte lata przebijają najwyraźniej? Czemu nie jakieś inne? Przyjemniejsze. Złośliwość losu wydawała się równie dobrą teorią jak niejednorodność memów, wpływ obecnej świadomości i pamięci, na stan poprzednich warstw. Chciał to przeliczyć, sprawdzić, ale tu nie było jeszcze komputera i języka, który by temu podołał.

Przeciął trawnik. Miał wrażenie, że nabot lśni w ciemności i blask ten próbuje go dogonić. Złapać za piętę.

Zanurkował w klatkę schodową. Nie zapalał światła i tylko przypadkiem zauważył wciśniętą między drzwi a framugę kopertę, zanim spadła na ziemię.

Była prosta. Najtańsza biała do dostania na każdej poczcie w mieście. Nie opisano jej adresem nadawcy, nie naklejono znaczka, a jedynie równym, niemalże technicznym pismem zaadresowano.

Sz. P. Krystian Horosztyński

Zamarł z nią w dłoni w pokoju pełnym starych map, książek, wydruków i odręcznych notatek, spływających ze stołu niczym zegary Dalego. Od dwudziestu lat nie był Horosztyńskim. Krystian Horosztyński w ogóle się jeszcze nie urodził i nie znajdzie się tu wcześniej jak za lat sześćdziesiąt, a jednak do niego, a nie Zawady, zaadresowano list.

Zorientował się, że drżą mu ręce, gdy koperta wypadła spomiędzy palców i cichutko pacnęła o podłogę.

W bloku panowała cisza. Nikt nie spuszczał wody, nie chodził tupiąc. Przez zamknięte okno na szóstym piętrze nie wpadało do środka światło ulicznych latarni i ciemność otulała go dokładnie. Agnieszka spała za ścianą, gdy najciszej jak potrafił rozrywał papier. […]