Błękit
Jest pewna, że znajdują się na jednej ze starych dróg, po których jeździ się na manualu. Na żadnej z tych zmapowanych do sieci nie byłoby tylu dziur i żaden autonomiczny pojazd nie skręcałby tak gwałtownie, nie wjeżdżałby w wyrwy z takim impetem. Wszystko znowu podskakuje. Ona także na moment traci kontakt z podłogą, po czym opada na nią tak mocno, że ból promieniuje od kości ogonowej aż do karku. W ciemności słychać postękiwania pozostałych. Z czyjegoś gardła wydobywa się pełen cierpienia jęk, ale już nikt nie klnie, nikt nie wypowiada nawet jednego całego słowa. Może nie mogą, a może, jak ona, nie chcą tracić cennego oddechu i zmuszać się do wzięcia następnego. Kolejna wyrwa na moment spowalnia auto – czuć to w pustym żołądku, a przede wszystkim jej głowa odskakuje. Nie ma siły tego powstrzymać. Uderza potylicą w ścianę i przez moment nie istnieje nic poza tępym bólem przysłaniającym całą jej świadomość. Ale nie to jest najgorsze, a smród, gdy bierze mimowolny wdech przez nos. To już nie tylko pot i strach, ale mocz, kał i kwaśny, ostry zapach wymiocin. Nie wie, kto i kiedy zwymiotował – w ciemności nie jest w stanie niczego zobaczyć i tylko z tego jednego powodu cieszy się, że furgonetka ma zaklejone okna. Powodów, dla których tego nienawidzi, jest więcej. Nie wie, jak długo już jadą ani gdzie się znajdują. Czy w ogóle są wciąż w tym samym kraju? Pewnikiem nie. Ile razy przesiadali się w ciemności, ile razy traciła przytomność, ile dni minęło, od kiedy wepchnięto ich do tej furgonetki? Dostatecznie dużo, aby bolała ją większość mięśni, nieważne, czy tkwi nieruchomo wciśnięta w kąt, czy próbuje wyprostować nogi, podkurczyć je, zgiąć palce, poruszyć nadgarstkiem.
Coś jest nie tak. Rzuca nimi.
Raz – uderza w ścianę. Drugi – leci do przodu. Trzeci – niemal upada, szuka oparcia i lina wpija się jeszcze głębiej w jej nadgarstek. Czwarty – jej ból, złowrogi pisk i potworny zgrzyt po nim są wszystkim, co istnieje.
Gdy odzyskuje przytomność, jest cicho.
Obudziła się spocona, niezdolna do wzięcia głębszego oddechu, nie wspominając o poruszeniu choćby palcem. Miała wrażenie, że ciemność nad nią jest jak betonowa płyta napierająca na ciało.
Oddychaj.
Zakrztusiła się śliną i przez chwilę dusiła się naprawdę, ale to było dobre. W końcu mięśnie zareagowały, odzyskała kontrolę nad własnym ciałem, mogła obrócić je na bok. Sięgnąć do leżącego zawsze w tym samym miejscu na wykładzinie kontrolera i włączyć światło. Pomarańczowy blask przyniósł jej spokój. Wpatrzona w szarą podłogę, zaczęła oddychać normalnie.
Najgorszą rzeczą w powracającym koszmarze była jego prawdziwość. Wszystko wydarzyło się naprawdę, a ona, zamiast to wyprzeć, zapamiętała najdrobniejsze szczegóły. Nawet jeśli w świetle dnia nie mogła przypomnieć sobie detali, to te raz za razem wracały do niej w nocy. Nie każdej. Obecnie rzadziej niż częściej, ale kiedy to robiły, Letho budziła się zupełnie rozbita i niezdolna zasnąć ponownie. Tkwił w niej zakorzeniony głęboko lęk, że jeśli spróbuje, otworzy oczy w furgonetce i to ten wypełniony ciepłym światłem pokój, łóżko i ciężki koc okażą się snem.
Usiadła, opuściła nogi na ciepłą podłogę. Pozwoliła sobie na chwilę wahania, zanim wstała i zaczęła się ubierać. Po schodach zeszła bez butów, założyła je dopiero tuż przy tylnym wyjściu, i wyszła na zewnątrz. Chłodne, pachnące morzem powietrze owionęło ją, przepędziło wspomnienie ostrego, wwiercającego się w trzewia smrodu wymiocin. Zadrżała i ruszyła ku głównej ulicy, pogrążonej w takiej samej ciemności, jak ta wąska alejka pomiędzy wieżowcami. Ubrana na czarno Letho czuła się niczym duch, gdy szła ku morzu.
W teorii na głównych alejach zawsze powinny działać latarnie, ale najwyraźniej Achernar była już tak niepotrzebną dzielnicą Baltiki, że uznano oświetlanie jej ulic za niepotrzebne. Nawet na nadmorskiej promenadzie działała jedynie co piąta latarnia, pozostawiając dość intymnej ciemności dla chcących się po cichu rzucić w fale Bałtyku. Letho nie miała tego w planach, choć stała niebezpiecznie blisko krawędzi falochronu, daleko za znakami zakazu wstępu.
Tamta noc nie przypominała tej. Ciepła, pachnąca ziemią, lasem, niemal doskonale cicha, dopóki po minutach… godzinach nie nadjechało kolejne auto, nie wysiedli z niego ludzie i nie znaleźli jej brudnej, śmierdzącej i pokaleczonej po tym, jak wyczołgała się na zewnątrz przez wybite okno strzaskanej furgonetki. Potrząsnęła głową, aby odpędzić od siebie wspomnienia. Przeżyła jako jedyna, ale jednocześnie już wtedy była martwa. Klucz identyfikacyjny Asel Paredes został dezaktywowany dwa tygodnie wcześniej, gdy na spontanicznych wakacjach, o których nie powiedziała nawet rodzinie, zginęła w tragicznym wypadku łodzi obwożącej turystów po zalanym Miami. Rodzina pozamykała jej konta w sieci i pogrążyła się w żałobie. Może siedzieli u któregoś z wujków i ją wspominali. Może Simon, Rory i Annika również tam byli. Podczas gdy ona siedziała na nagrzanym asfalcie brudna, śmierdząca i roztrzęsiona, a Eir cierpliwie próbowało namówić ją, aby napiła się wody z butelki, oni opowiadali o pierwszych wspólnych imprezach, wygłupach i planach, które nie miały już zostać zrealizowane.
Odetchnęła i zadarła głowę, by nie widzieć świateł kontenerowców na rucie, a gwiazdy. Od kilku miesięcy próbowała nauczyć się ich nazw. Wielki Wóz, względem niego umiała znaleźć Mały, pod nimi przepływał Erydan, od którego alfy nazwę wzięła ta dzielnica. Kobieta spojrzała bardziej na północ – Kasiopea, tę znajdowała najszybciej, i Andromeda. Śmiech zabulgotał jej w gardle jak żałosne, dogorywające stworzenie. Niechciana wizja własnej matki wyciągającej ku niej ramiona, witającej ją – Asel – w domu, cieszącej się z jej powrotu zaatakowała i przydusiła krtań. Letho zacisnęła drżącą dłoń na nadgarstku drugiej ręki i nie poczuła pod nią chłodu bransoletki z nowym kluczem identyfikacyjnym.
– Fuck – zaklęła cicho.
– Co? – warknął Savio, patrząc spode łba, ale Eir nie przejęło się tym i jedynie wzruszyło ramionami w odpowiedzi. – Weź i ty mnie nie wkurzaj. Jak masz coś do powiedzenia, to powiedz, a nie gap się jak synthlalka w burdelu.
Eir uniosło brew pytająco, ale nadal milczało.
Nóż uderzył o blat roboczy z ogłuszającym brzdękiem. To, jak Savio stał i patrzył, nie wróżyło niczego dobrego, ale Eir nie odczuwało strachu. Tak, było pewne, że mężczyzna zabił w życiu więcej niż jedną osobę – w samoobronie lub za pieniądze, ale nie w porywie złości i nie w ostatnich latach. Nie po raz pierwszy pomyślało, że jakkolwiek różne były ich historie, to po dużym uproszczeniu ujawniały się analogie – oboje trupami usłali sobie drogę do miejsca, w gdzie znajdowali się teraz, i spokoju oraz wolności, jakie ono dawało. Swoim trupom Savio zawdzięczał znajomości, dzięki którym powstało La Casa de la Muerte i mógł spocząć na laurach, zająć się kontaktowaniem tych dobrych z tymi gorszymi od siebie i drobnym przemytem, a przede wszystkim przechowywaniem tajemnic. Eir tymczasem…
– Ciebie to bawi? Też sobie chodzisz na ducha na spacery i myślisz, że to takie fajne? Inni niech się pierdolą, co? Nie prowokuj mnie, szczurze laboratoryjny. Obojgu wam nogi z dupy powyrywam i… O, któż to się objawił o poranku? […]
Niewidoczne
Wydawca: Śląski Klub Fantastyki
Premiera: 11 listopada 2022
ISBN: 9788393124084
Do zdobycia...
Wydanie papierowe:
do kupienia na stronie Sekcji Literackiej Logrus
Darmowy e-book:
MOBI | EPUB | PDF
Spis treści
Paula Wanarska
Akwagraf
Agnieszka Żak
Wspomnienia
Marta Ryczko
Chłopiec w szafie
Alicja Tempłowicz
Żegnaj, mięso
Katarzyna Rupiewicz
Zła krew
Michał Niedźwiedzki
Pochylony
Marta Magdalena Lasik
Błękit
Niewidoczne
Wydawca: Śląski Klub Fantastyki
Premiera: 11 listopada 2022
ISBN: 9788393124084
Do zdobycia...
Wydanie papierowe:
do kupienia na stronie Sekcji Literackiej Logrus
Darmowy e-book:
MOBI | EPUB | PDF
Spis treści
Paula Wanarska
Akwagraf
Agnieszka Żak
Wspomnienia
Marta Ryczko
Chłopiec w szafie
Alicja Tempłowicz
Żegnaj, mięso
Katarzyna Rupiewicz
Zła krew
Michał Niedźwiedzki
Pochylony
Marta Magdalena Lasik
Błękit
Jest pewna, że znajdują się na jednej ze starych dróg, po których jeździ się na manualu. Na żadnej z tych zmapowanych do sieci nie byłoby tylu dziur i żaden autonomiczny pojazd nie skręcałby tak gwałtownie, nie wjeżdżałby w wyrwy z takim impetem. Wszystko znowu podskakuje. Ona także na moment traci kontakt z podłogą, po czym opada na nią tak mocno, że ból promieniuje od kości ogonowej aż do karku. W ciemności słychać postękiwania pozostałych. Z czyjegoś gardła wydobywa się pełen cierpienia jęk, ale już nikt nie klnie, nikt nie wypowiada nawet jednego całego słowa. Może nie mogą, a może, jak ona, nie chcą tracić cennego oddechu i zmuszać się do wzięcia następnego. Kolejna wyrwa na moment spowalnia auto – czuć to w pustym żołądku, a przede wszystkim jej głowa odskakuje. Nie ma siły tego powstrzymać. Uderza potylicą w ścianę i przez moment nie istnieje nic poza tępym bólem przysłaniającym całą jej świadomość. Ale nie to jest najgorsze, a smród, gdy bierze mimowolny wdech przez nos. To już nie tylko pot i strach, ale mocz, kał i kwaśny, ostry zapach wymiocin. Nie wie, kto i kiedy zwymiotował – w ciemności nie jest w stanie niczego zobaczyć i tylko z tego jednego powodu cieszy się, że furgonetka ma zaklejone okna. Powodów, dla których tego nienawidzi, jest więcej. Nie wie, jak długo już jadą ani gdzie się znajdują. Czy w ogóle są wciąż w tym samym kraju? Pewnikiem nie. Ile razy przesiadali się w ciemności, ile razy traciła przytomność, ile dni minęło, od kiedy wepchnięto ich do tej furgonetki? Dostatecznie dużo, aby bolała ją większość mięśni, nieważne, czy tkwi nieruchomo wciśnięta w kąt, czy próbuje wyprostować nogi, podkurczyć je, zgiąć palce, poruszyć nadgarstkiem.
Coś jest nie tak. Rzuca nimi.
Raz – uderza w ścianę. Drugi – leci do przodu. Trzeci – niemal upada, szuka oparcia i lina wpija się jeszcze głębiej w jej nadgarstek. Czwarty – jej ból, złowrogi pisk i potworny zgrzyt po nim są wszystkim, co istnieje.
Gdy odzyskuje przytomność, jest cicho.
Obudziła się spocona, niezdolna do wzięcia głębszego oddechu, nie wspominając o poruszeniu choćby palcem. Miała wrażenie, że ciemność nad nią jest jak betonowa płyta napierająca na ciało.
Oddychaj.
Zakrztusiła się śliną i przez chwilę dusiła się naprawdę, ale to było dobre. W końcu mięśnie zareagowały, odzyskała kontrolę nad własnym ciałem, mogła obrócić je na bok. Sięgnąć do leżącego zawsze w tym samym miejscu na wykładzinie kontrolera i włączyć światło. Pomarańczowy blask przyniósł jej spokój. Wpatrzona w szarą podłogę, zaczęła oddychać normalnie.
Najgorszą rzeczą w powracającym koszmarze była jego prawdziwość. Wszystko wydarzyło się naprawdę, a ona, zamiast to wyprzeć, zapamiętała najdrobniejsze szczegóły. Nawet jeśli w świetle dnia nie mogła przypomnieć sobie detali, to te raz za razem wracały do niej w nocy. Nie każdej. Obecnie rzadziej niż częściej, ale kiedy to robiły, Letho budziła się zupełnie rozbita i niezdolna zasnąć ponownie. Tkwił w niej zakorzeniony głęboko lęk, że jeśli spróbuje, otworzy oczy w furgonetce i to ten wypełniony ciepłym światłem pokój, łóżko i ciężki koc okażą się snem.
Usiadła, opuściła nogi na ciepłą podłogę. Pozwoliła sobie na chwilę wahania, zanim wstała i zaczęła się ubierać. Po schodach zeszła bez butów, założyła je dopiero tuż przy tylnym wyjściu, i wyszła na zewnątrz. Chłodne, pachnące morzem powietrze owionęło ją, przepędziło wspomnienie ostrego, wwiercającego się w trzewia smrodu wymiocin. Zadrżała i ruszyła ku głównej ulicy, pogrążonej w takiej samej ciemności, jak ta wąska alejka pomiędzy wieżowcami. Ubrana na czarno Letho czuła się niczym duch, gdy szła ku morzu.
W teorii na głównych alejach zawsze powinny działać latarnie, ale najwyraźniej Achernar była już tak niepotrzebną dzielnicą Baltiki, że uznano oświetlanie jej ulic za niepotrzebne. Nawet na nadmorskiej promenadzie działała jedynie co piąta latarnia, pozostawiając dość intymnej ciemności dla chcących się po cichu rzucić w fale Bałtyku. Letho nie miała tego w planach, choć stała niebezpiecznie blisko krawędzi falochronu, daleko za znakami zakazu wstępu.
Tamta noc nie przypominała tej. Ciepła, pachnąca ziemią, lasem, niemal doskonale cicha, dopóki po minutach… godzinach nie nadjechało kolejne auto, nie wysiedli z niego ludzie i nie znaleźli jej brudnej, śmierdzącej i pokaleczonej po tym, jak wyczołgała się na zewnątrz przez wybite okno strzaskanej furgonetki. Potrząsnęła głową, aby odpędzić od siebie wspomnienia. Przeżyła jako jedyna, ale jednocześnie już wtedy była martwa. Klucz identyfikacyjny Asel Paredes został dezaktywowany dwa tygodnie wcześniej, gdy na spontanicznych wakacjach, o których nie powiedziała nawet rodzinie, zginęła w tragicznym wypadku łodzi obwożącej turystów po zalanym Miami. Rodzina pozamykała jej konta w sieci i pogrążyła się w żałobie. Może siedzieli u któregoś z wujków i ją wspominali. Może Simon, Rory i Annika również tam byli. Podczas gdy ona siedziała na nagrzanym asfalcie brudna, śmierdząca i roztrzęsiona, a Eir cierpliwie próbowało namówić ją, aby napiła się wody z butelki, oni opowiadali o pierwszych wspólnych imprezach, wygłupach i planach, które nie miały już zostać zrealizowane.
Odetchnęła i zadarła głowę, by nie widzieć świateł kontenerowców na rucie, a gwiazdy. Od kilku miesięcy próbowała nauczyć się ich nazw. Wielki Wóz, względem niego umiała znaleźć Mały, pod nimi przepływał Erydan, od którego alfy nazwę wzięła ta dzielnica. Kobieta spojrzała bardziej na północ – Kasiopea, tę znajdowała najszybciej, i Andromeda. Śmiech zabulgotał jej w gardle jak żałosne, dogorywające stworzenie. Niechciana wizja własnej matki wyciągającej ku niej ramiona, witającej ją – Asel – w domu, cieszącej się z jej powrotu zaatakowała i przydusiła krtań. Letho zacisnęła drżącą dłoń na nadgarstku drugiej ręki i nie poczuła pod nią chłodu bransoletki z nowym kluczem identyfikacyjnym.
– Fuck – zaklęła cicho.
– Co? – warknął Savio, patrząc spode łba, ale Eir nie przejęło się tym i jedynie wzruszyło ramionami w odpowiedzi. – Weź i ty mnie nie wkurzaj. Jak masz coś do powiedzenia, to powiedz, a nie gap się jak synthlalka w burdelu.
Eir uniosło brew pytająco, ale nadal milczało.
Nóż uderzył o blat roboczy z ogłuszającym brzdękiem. To, jak Savio stał i patrzył, nie wróżyło niczego dobrego, ale Eir nie odczuwało strachu. Tak, było pewne, że mężczyzna zabił w życiu więcej niż jedną osobę – w samoobronie lub za pieniądze, ale nie w porywie złości i nie w ostatnich latach. Nie po raz pierwszy pomyślało, że jakkolwiek różne były ich historie, to po dużym uproszczeniu ujawniały się analogie – oboje trupami usłali sobie drogę do miejsca, w gdzie znajdowali się teraz, i spokoju oraz wolności, jakie ono dawało. Swoim trupom Savio zawdzięczał znajomości, dzięki którym powstało La Casa de la Muerte i mógł spocząć na laurach, zająć się kontaktowaniem tych dobrych z tymi gorszymi od siebie i drobnym przemytem, a przede wszystkim przechowywaniem tajemnic. Eir tymczasem…
– Ciebie to bawi? Też sobie chodzisz na ducha na spacery i myślisz, że to takie fajne? Inni niech się pierdolą, co? Nie prowokuj mnie, szczurze laboratoryjny. Obojgu wam nogi z dupy powyrywam i… O, któż to się objawił o poranku? […]
You must be logged in to post a comment.