Bilet w jedną stronę
Za oknem króluje szarość. Monotonna i depresyjna zapowiada rychły deszcz. Kazimierz wie o tym. Bardzo chciałby się mylić, ale nie ma cienia wątpliwości – będzie lało. Dlatego czeka aż krople wykrzywią świat po drugiej stronie i wsłuchuje się w stukot pociągu pędzącego przez szary kraj.
To stary skład. Żaden z tych francuskich wyprodukowanych w Hiszpanii, tylko klasyczny z wagonami 112A, a może At?, w którym ludzie nie siedzą wszyscy razem i nie podsłuchują się wzajemnie. W dodatku tu nie potrzeba rezerwacji i nie jest się przywiązanym do jednego miejsca, dlatego kiedy ktoś odsuwa drzwi i zagląda do przedziału, Kazimierz stara się wyglądać nieprzyjaźnie, odpychająco wręcz. To działa. Pociąg jest niemal pusty, więc ludzie idą dalej, a on czeka, aż pojawi się ta jedna jedyna osoba. Może ją również zdoła odstraszyć? Nie jest w stanie jej opisać. Tu nie chodzi o wygląd, ale o coś mniej uchwytnego. Czasami wystarczy spojrzeć na kogoś, aby go poznać i przekonać się, że śmierć siedzi mu na ramieniu. Młody czy stary, kobieta czy mężczyzna – to bez znaczenia. To tkwi w aurze, we krwi, we wszystkim, a tacy jak Kazimierz są na to wyczuleni. Nie z urodzenia, nie z własnej chęci, ale dlatego, że zbyt wiele razy widzieli kostuchę czekającą przy torach.
Zgrzyt wyhamowującego składu rozrywa jego skupienie. Rozbija w drobny mak spokój i budzi niecierpliwość. Znów się zatrzymają. Ludzie będą wysiadali i wsiadali. Czy ta osoba tam będzie? To pytanie gnębi go na każdej stacji.
Zaciska pomarszczone dłonie na materiale spodni i drży.
Do przedziału wlewa się hałas z korytarza. Przez zaciągnięte granatowe zasłonki Kazimierz nie widzi, co się tam dzieje, ale ludzie na pewno przeciskają się wąskim przejściem, aby z ulgą wypaść na peron. Nawołują jeden drugiego i zaraz uciekną do swojego życia.
– Idźcie, odejdźcie – mamrocze.
Chce być sam i najchętniej daleko stąd – w domu z Ireną – ale nie mógł odmówić, uniknąć wyjazdu czy znaleźć innego środka transportu. Próbował, naprawdę, ale się nie udało; przeznaczenie, a może po prostu pech – jeden pies.
Ktoś wybucha śmiechem, coś upada z hukiem. Czas zwalnia tak bardzo, że Kazimierz z trudem to znosi.
– Odejdźcie. Potknijcie się na schodach, połamcie nogi spadając na platformę, tylko nie wchodźcie tu, nie wracajcie – szepcze pod nosem ze wzrokiem utkwionym w drzwiach i nieświadomy swoich słów.
Kliknięcie przerywa mu, wpycha złe myśli w głąb świadomości i nakazuje milczenie. Szczelina powiększa się, aż widać w niej nie tylko skrawek kurtki, a całą osobę i wszystko jest nie tak, jak być powinno.
– Wolne?
Jest wysoka, szczupła i dziwnie zbudowana. Nie jest brzydka, ale nie kogoś takiego widzi się oczami wyobraźni, gdy ktoś mówi się: wysoka blondynka. Jej włosy są długie i w nieładzie od wiatru dującego na zewnątrz. Ubranie ma mokre, dopasowane i w odcieniach zieleni. W to szare popołudnie razi oczy niczym słońce.
Kazimierz przygląda się jej z powątpiewaniem, ale tak, to będzie ona i to go przeraża, bo w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, że przyjdzie tu młoda dziewczyna. Mogłaby być jego córką i myśl o tym paraliżuje go. Nie, jeśli ona to wejdzie do przedziału, to on nie da rady.
To koniec.
Dziewczyna nie czeka na odpowiedź. Zasuwa za sobą drzwi, spogląda na półkę nad siedzeniami i Kazimierz podnosi się z miejsca, zanim w ogóle to do niego dociera. Pomaga jej włożyć walizkę na górę, choć może nie powinien, bo dziewczyna patrzy na niego nieco krzywo, a sam bagaż jest bardzo lekki. Zupełnie jakby wiozła w nim tylko powietrze. Kazimierz uśmiecha się, nie komentuje i to chyba jest dobre, bo dziewczyna rozluźnia się, odwzajemnia uśmiech. On wraca na swoje miejsce, a ona bardzo ostrożnie kładzie kurtkę na siedzeniu obok siebie; w rogu przedziału przy drzwiach i tyłem do kierunku jazdy. Kazimierz śledzi jej ruchy, patrząc na barwne odbicie w oknie, za którym świat rozpada się na nierówne szkiełka starego kalejdoskopu. Widzi jak siada, jak wyciąga niewielką książkę o pozaginanych rogach czerwonej okładki. Czy to romans? Nie wygląda na osobę czytającą romanse, ale kto wie? Albo fantastyka? Nie jest w stanie dostrzec tytułu, poddaje się.
Może w sumie zapytać.
Trochę go to przeraża.
On zaczynający tę rozmowę, wdający się w konwersację z Nią – niepokój wstrząsa nim ledwie zauważalnie.
– Przepraszam. – Słowa formują się mu na języku w chwili szaleństwa. Błąd. Miał ją odstraszyć, a jego głos zabrzmiał niemal przyjaźnie. Jest głupcem i teraz musi mówić dalej. – Co takiego pani czyta, jeśli można wiedzieć?
Ona spogląda na niego. Jej spojrzenie jest ostrożne, kalkulujące. […]
Magazyn Histeria LIII
Premiera: 30 listopada 2022
ISBN: —
Do zdobycia...
Do pobrania (Mobi, Epub, PDF) z witryny internetowej magazynu
Magazyn Histeria LIII
Premiera: 30 listopada 2022
ISBN: —
Do zdobycia...
Do pobrania (Mobi, Epub, PDF) z witryny internetowej magazynu
Za oknem króluje szarość. Monotonna i depresyjna zapowiada rychły deszcz. Kazimierz wie o tym. Bardzo chciałby się mylić, ale nie ma cienia wątpliwości – będzie lało. Dlatego czeka aż krople wykrzywią świat po drugiej stronie i wsłuchuje się w stukot pociągu pędzącego przez szary kraj.
To stary skład. Żaden z tych francuskich wyprodukowanych w Hiszpanii, tylko klasyczny z wagonami 112A, a może At?, w którym ludzie nie siedzą wszyscy razem i nie podsłuchują się wzajemnie. W dodatku tu nie potrzeba rezerwacji i nie jest się przywiązanym do jednego miejsca, dlatego kiedy ktoś odsuwa drzwi i zagląda do przedziału, Kazimierz stara się wyglądać nieprzyjaźnie, odpychająco wręcz. To działa. Pociąg jest niemal pusty, więc ludzie idą dalej, a on czeka, aż pojawi się ta jedna jedyna osoba. Może ją również zdoła odstraszyć? Nie jest w stanie jej opisać. Tu nie chodzi o wygląd, ale o coś mniej uchwytnego. Czasami wystarczy spojrzeć na kogoś, aby go poznać i przekonać się, że śmierć siedzi mu na ramieniu. Młody czy stary, kobieta czy mężczyzna – to bez znaczenia. To tkwi w aurze, we krwi, we wszystkim, a tacy jak Kazimierz są na to wyczuleni. Nie z urodzenia, nie z własnej chęci, ale dlatego, że zbyt wiele razy widzieli kostuchę czekającą przy torach.
Zgrzyt wyhamowującego składu rozrywa jego skupienie. Rozbija w drobny mak spokój i budzi niecierpliwość. Znów się zatrzymają. Ludzie będą wysiadali i wsiadali. Czy ta osoba tam będzie? To pytanie gnębi go na każdej stacji.
Zaciska pomarszczone dłonie na materiale spodni i drży.
Do przedziału wlewa się hałas z korytarza. Przez zaciągnięte granatowe zasłonki Kazimierz nie widzi, co się tam dzieje, ale ludzie na pewno przeciskają się wąskim przejściem, aby z ulgą wypaść na peron. Nawołują jeden drugiego i zaraz uciekną do swojego życia.
– Idźcie, odejdźcie – mamrocze.
Chce być sam i najchętniej daleko stąd – w domu z Ireną – ale nie mógł odmówić, uniknąć wyjazdu czy znaleźć innego środka transportu. Próbował, naprawdę, ale się nie udało; przeznaczenie, a może po prostu pech – jeden pies.
Ktoś wybucha śmiechem, coś upada z hukiem. Czas zwalnia tak bardzo, że Kazimierz z trudem to znosi.
– Odejdźcie. Potknijcie się na schodach, połamcie nogi spadając na platformę, tylko nie wchodźcie tu, nie wracajcie – szepcze pod nosem ze wzrokiem utkwionym w drzwiach i nieświadomy swoich słów.
Kliknięcie przerywa mu, wpycha złe myśli w głąb świadomości i nakazuje milczenie. Szczelina powiększa się, aż widać w niej nie tylko skrawek kurtki, a całą osobę i wszystko jest nie tak, jak być powinno.
– Wolne?
Jest wysoka, szczupła i dziwnie zbudowana. Nie jest brzydka, ale nie kogoś takiego widzi się oczami wyobraźni, gdy ktoś mówi się: wysoka blondynka. Jej włosy są długie i w nieładzie od wiatru dującego na zewnątrz. Ubranie ma mokre, dopasowane i w odcieniach zieleni. W to szare popołudnie razi oczy niczym słońce.
Kazimierz przygląda się jej z powątpiewaniem, ale tak, to będzie ona i to go przeraża, bo w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, że przyjdzie tu młoda dziewczyna. Mogłaby być jego córką i myśl o tym paraliżuje go. Nie, jeśli ona to wejdzie do przedziału, to on nie da rady.
To koniec.
Dziewczyna nie czeka na odpowiedź. Zasuwa za sobą drzwi, spogląda na półkę nad siedzeniami i Kazimierz podnosi się z miejsca, zanim w ogóle to do niego dociera. Pomaga jej włożyć walizkę na górę, choć może nie powinien, bo dziewczyna patrzy na niego nieco krzywo, a sam bagaż jest bardzo lekki. Zupełnie jakby wiozła w nim tylko powietrze. Kazimierz uśmiecha się, nie komentuje i to chyba jest dobre, bo dziewczyna rozluźnia się, odwzajemnia uśmiech. On wraca na swoje miejsce, a ona bardzo ostrożnie kładzie kurtkę na siedzeniu obok siebie; w rogu przedziału przy drzwiach i tyłem do kierunku jazdy. Kazimierz śledzi jej ruchy, patrząc na barwne odbicie w oknie, za którym świat rozpada się na nierówne szkiełka starego kalejdoskopu. Widzi jak siada, jak wyciąga niewielką książkę o pozaginanych rogach czerwonej okładki. Czy to romans? Nie wygląda na osobę czytającą romanse, ale kto wie? Albo fantastyka? Nie jest w stanie dostrzec tytułu, poddaje się.
Może w sumie zapytać.
Trochę go to przeraża.
On zaczynający tę rozmowę, wdający się w konwersację z Nią – niepokój wstrząsa nim ledwie zauważalnie.
– Przepraszam. – Słowa formują się mu na języku w chwili szaleństwa. Błąd. Miał ją odstraszyć, a jego głos zabrzmiał niemal przyjaźnie. Jest głupcem i teraz musi mówić dalej. – Co takiego pani czyta, jeśli można wiedzieć?
Ona spogląda na niego. Jej spojrzenie jest ostrożne, kalkulujące. […]